czwartek, 5 września 2013

Rozdział 12

  - Jasna cholera. – Tim podniósł się z podłogi.
   - Wszystko w porządku? – Helena uniosła głowę znad poduszki i spojrzała na niego zmrużonymi oczami.
   - Spadłem z łóżka, nic mi nie jest.
   - Która godzina?
   - Zaraz dziesiąta.
   - Już?! – wstała gwałtownie. – Mama przychodzi o 11, muszę trochę posprzątać.
   - Spokojnie, przecież jest czysto.
   - Pomijając fakt, że w zlewie jest sterta naczyń, a w salonie na każdej półce leżą twoje ubrania… swoją drogą, skoro sypiasz tu od ponad miesiąca mógłbyś zacząć używać szafy. – spojrzała na niego odgarniając kosmyk włosów z twarzy.
    - Minął już miesiąc?
   - Miesiąc i dwa tygodnie, kochanie.
   - Jak to szybko zleciało.
   - Tak, tak, a teraz się ubierz i mi pomóż to wszystko ogarnąć. – rzuciła mu spodnie.
   - Tak jest, szefowo.

                                                             ***
   Lisa Marie Smith siedziała przy oknie w domu swoich rodziców. Nigdy nie sądziła, że aż tak będzie jej brakowało tego „gbura”, bo właśnie tak o nim myślała. Wydawało jej się, że życie z nim było zupełnie czarno-białe, ale dopiero teraz uświadomiła sobie jak bardzo bezbarwne stało się kiedy go zabrakło. Żadnych telefonów, e-maili, sms-ów, nic, zniknął z jej życia bez śladu, tak jakby nigdy go nie było… a jednak był. To właśnie najbardziej ją męczyło, BYŁ. Przeklinała dzień, w którym  go poznała, dzień, w którym z nim zamieszkała, dzień, w którym się jej oświadczył. Wolałaby, żeby nigdy się nie pojawił, a najlepiej, żeby nigdy się nie urodził. Miała mu za złe, że przewrócił jej życie do góry nogami, że dzięki niemu stała się popularna, bogata, tylko po to, żeby po chwili to stracić. Dla niej zawsze było wszystkiego za mało. Pragnęła jak najwięcej pieniędzy i jak najwięcej uczuć kierowanych w jej stronę, mimo, że ona sama nie oddawała nic w zamian. Jednak nigdy nie przyszło jej do głowy, że on odszedł przez nią, że źle go traktowała, dla Lisy Marie liczyło się tylko to, że zostawił ją dla NIEJ. Dla tej cholernej zdziry, bo skoro odbiła jej faceta to przecież nią była, prawda? Panna Smith miała w sobie wiele nienawiści, ale nigdy nie nienawidziła kogoś bardziej niż Heleny Bonham Carter, kobiety, która odebrała jej nie tylko narzeczonego, ale także to czym Lisa  żyła: sławę. Za to postanowiła się zemścić. Niczego bardziej nie pragnęła niż zemsty.
                                                         ***
   - Zamierzacie wziąć ślub? – Elena patrzyła na nich z uśmiechem osoby, o bardzo niecnych zamiarach.
   - Mamo, na miłość boską. – Helena oparła głowę o dłoń. – Nie, nie rozmawiamy o tym, dopiero co się związaliśmy. – spojrzała na Tima przepraszająco,  a ten obdarował ją uśmiechem.
   - Może kiedyś. – odpowiedział.
   - Dobrze, przepraszam, już nie będę się wtrącała… co z tą herbatą, skarbie?
   - Ach, tak, herbata. – Hellie wyszła z salonu.
   - A teraz powiedz mi szczerze, mój drogi, co ty planujesz? – uśmiechnęła się mrużąc oczy.
   - W zasadzie… no w sumie to nic nie planuje.
   - Jak to? Nie masz żadnego pomysłu na przyszłość? – uniosła brwi.
   - To znaczy… - trochę zaplątał się we własnych myślach. – Liczę na to, że będziemy razem, ale, tak jakby, daję losowi wolną rękę.
   - Czyli co będzie to będzie?
   - Tak… tak myślę.
   - Ale wiesz co ci zrobię jeśli ją skrzywdzisz? – powiedziała całkiem poważnie, ale kącik jej ust delikatnie drgnął.
   - Przypuszczam, że lwy najedzą się moją wątrobą.
   - Mniej więcej. – zaśmiała się.
   - Dwie łyżeczki? – krzyknęła Helena z kuchni.
   - Tak, skarbie, dwie.
                                       
                                                           ***
   „Czas tak szybko leci. – to zdanie przychodziło Timowi do głowy właściwie codziennie”. Mijały dni, tygodnie, miesiące… a konkretniej cztery miesiące. Może trochę ponad, ale Tim wciąż miał wrażenie, że dopiero wczoraj ją poznał, że wczoraj zobaczył ją w kostiumie małpy, wczoraj byli w Paryżu, wczoraj pierwszy raz ją pocałował. Jednak minęło już półtorej roku odkąd ją poznał, a teraz siedział w kawiarni i na nią czekał. Zawsze czekał, bo zawsze przychodził sporo wcześniej, nie tylko po to, żeby się nie spóźnić, ale po to, żeby zobaczyć jej uśmiech, kiedy zauważała, że czekał, że gotów jest czekać o każdej porze dnia i nocy.
   - Cześć, kochanie. – wstał, kiedy podeszła do stolika.
   - Cześć. – pocałowała go. – Długo czekałeś?
   - Nie, chwileczkę. – uśmiechnął się i obydwoje usiedli. – Jak na planie?
   - Świetnie. – pokazała zęby w szerokim uśmiechu. – Aż nie mogę doczekać się jutra, poważnie. Będzie mi strasznie szkoda, jak skończymy ten film.
   - Dużo wam zostało?
   - Odrobinkę. Czytałeś scenariusz, prawda?
   - Tak, pewnie, że tak. Czuję obowiązek interesowania się wszystkim co robisz, nie wiem czy to normalne. – zaśmiał się.
   - Pilnujesz mnie…? – zmrużyła oczy.
   - Gdzieżbym śmiał?
   - Pójdziesz ze mną na premierę, tak?
   - Pewnie… z tym, że media o nas nie wiedzą.
   - No to się dowiedzą. Jeśli nie wcześniej to na samej premierze.
   - Jesteś pewna?
   - Daj spokój, dowiedzieliby się, wcześniej czy później, po co to przeciągać?
   - Bo prywatność…
   - Jeśli przyjdę na tę premierę sama to i tak będą próbowali dociec czy kogoś mam, będą tropić jak jakieś cholerne psy, a wtedy będą łazić za mną krok w krok, jak myślisz, lepiej zrobić tak czy „rzucić” im informację w twarz?
   - Właściwie to masz racje.
   - Pewnie, że mam, przyzwyczajaj się, ja nie Lisa, swój rozum mam. – uśmiechnęła się unosząc jedną brew.
   - No wiesz?
   - No co? Przecież mówię prawdę.
   - Co dla państwa? – kelner podszedł do stolika.
   - Dwie małe latte macchiato. – kelner podziękował i odszedł.
   - Skąd wiedziałeś co chcę?
   - A nie chciałaś macchiato?
   - Chciałam, ale nie w tym rzecz.
   - Zdążyłem cię trochę poznać. Przypomnisz mi tytuł tego filmu…?
   - Rozdarte Serce.
   - No właśnie! Wypadło mi z głowy.
   - Proszę bardzo. – zaśmiała się.
   Po skończeniu kawy postanowili iść na spacer. Uwielbiali spacerować po Londynie, szczególnie w czerwcu, kiedy była ładna pogoda. Nikt nie zwracał na nich szczególnej uwagi, co nie zdarzało się zbyt często w przypadku Tima. Na niego, z reguły, wszyscy patrzyli, ale nie kiedy był z nią, wtedy wszystko wydawało się inne, lepsze, przyjemniejsze. Za każdym razem, kiedy ją widział czuł to miłe, ciepłe ukłucie w sercu. Wydawało mu się, że nigdy nie był szczęśliwszy i może nawet dobrze mu się wydawało. Podobno najważniejsze w życiu to kochać i być kochanym, a Tim Burton doświadczył tego na własnej skórze. Wreszcie.
   Co do Heleny, ona czuła się podobnie. Pierwszy raz od bardzo dawna zupełnie niczym się nie przejmowała, interesowało ją tylko to co dotyczyło jego i tego co było między nimi. Już nic innego się nie liczyło. Nie potrzebowała Oscara, bo po co? Nieważne było to co napiszą o niej w gazecie, to co napisze krytyk. Nie czuła już tak ogromnej potrzeby bycia docenianą aktorką, bo on ją doceniał, nie dbała o opinie innych. Stwierdziła, że było głupia, że w ogóle kiedykolwiek przejmowała się opinią innych. „Już nigdy więcej. – przyrzekała sobie.-Nigdy.”
                                                       ***
   - Helena! – wszedł to jej domu. – Gdzie jesteś?
   - Na górze!
   - Posłuchaj… - zaczął wchodząc po schodach. – Jesteśmy w gazecie.
   - Co?
   - Sama zobacz. – podał jej magazyn. – Musieli nam zrobić zdjęcia jak byliśmy w parku tydzień temu.
   - Skąd wiedzieli, że tam jesteśmy?
   - Nie wiem, może nie wiedzieli, może akurat przypadkiem na nas trafili.
   - Fajne mają te przypadki. Ciekawe czy dobrze się sprzedajemy. – zaczęła się śmiać.
    - Zapewne jak świeże bułeczki. – odpowiedział bez entuzjazmu.
   - Daj spokój. – rzuciła gazetę na komodę i zawiesiła mu ręce na szyi. – Nie wiem jak ciebie, ale mnie mało obchodzi co napisali. – pocałowała go delikatnie.
   - Masz racje. Po co marnować czas na gazety, kiedy można zrobić coś bardziej pożytecznego. – mówiąc to podniósł ją  lekko i położył na łóżku i zawisł nad nią.
    - Właśnie o tym mówię. – zaśmiała się. – Ale jeśli o to chodzi, to nie teraz. – pocałowała go jeszcze raz i wstała.
   - Jak to? Dlaczego? – również się podniósł, a jego twarz przybrała smutny wyraz.
   - Muszę iść na plan. – pogładziła go dłonią po policzku.
   - Teraz? Jest czwarta popołudniu. – zauważył.
   - Dzisiaj kończymy zdjęcia. W zasadzie to ostatnia scena. Jak chcesz możesz iść ze mną.
   - Pewnie. – uśmiechnął się. – I tak nie mam nic do roboty.

   - To chodź, właśnie miałam wychodzić. – wyciągnęła do niego dłoń, którą on delikatnie chwycił i pocałował.

                                                         ***
   - Wszyscy już wiedzą. - Tim posłał jej ciepły uśmiech. - I chyba się cieszę.
   - Ale co wiedzą?
   - Że jesteśmy razem. W internecie znalazły się nasze zdjęcia z planu.
   - Ach, to tak.
   - I co teraz robimy?
   - Nic. Pójdziemy razem na premierę, po jakimś czasie szum przycichnie.
   - Racja, w końcu wszyscy się przyzwyczają.
   - No właśnie. - poprawiła mu krawat. - Wyglądasz jakbyś szedł na pogrzeb. 
   - A ty dalej swoje.
   - Dobrze, już daję ci spokój, bo i tak cię z tego nie wyciągnę.
   - To ty masz błyszczeć, nie ja. To twój film.
   - Kolejny do kolekcji. - westchnęła.
   - To chyba dobrze, co?
   - Pewnie! Uwielbiam tę pracę. Tylko za każdym razem mi szkoda jak się kończy. Nawiązujesz tyle kontaktów z ludźmi i nagle musisz się z nimi wszystkimi pożegnać. 
   - Zawsze możesz na nich trafić przy kolejnych produkcjach.
   - Tak, pewnie, że tak. Tylko już nie w tym samym składzie.
   - Ze mną nigdy nie będziesz musiała się żegnać. I możemy też razem pracować.
   - Tak? - zaczęła się śmiać. - Mam zostać twoją prywatną aktorką?
   - Może nie tak całkiem, trochę się tobą podzielę z innymi reżyserami... czasem. Ale cała reszta jest moja, jasne?
   - Oczywiście. - cmoknęła go w policzek. - A teraz wychodzimy, bo się spóźnimy.
   - Który dzisiaj?
   - Szósty września. - otworzyła drzwi. - No chodź już!

                                     *Premiera "Rozdartego Serca", 2002*

poniedziałek, 2 września 2013

Rozdział 11

   - Tim!
   - Jezu, co się stało? – ledwo przytomny zerwał się z kanapy.
   - Co robisz w moim apartamencie?
   - Bo ja wiem, ty piłaś mniej, powinnaś pamiętać.
   - Mniej, ale i tak dużo.
   - Daj mi jakiś lek przeciwbólowy, bo umrę.
   - Od kaca się nie umiera… ty chyba nie często pijesz, co?
   - Nie ma okazji. Zawsze prowadzę po imprezach, więc… jasna cholera! Jak my wróciliśmy do hotelu?
   - No przecież mówię ci,  że nic nie pamiętam, to co się głupio pytasz?
   - Matko kochana, mój samochód! – wstał i wybiegł z pokoju.
   - A leki przeciwbólowe? –krzyknęła za nim, ale już nie słyszał. – No pięknie. – powiedziała sama do siebie.  Usiadła na fotelu patrząc na Paryż  przez przeszkloną ścianę. Zaczęła się zastanawiać jak będzie, kiedy wrócą do Londynu. Apartament miała do końca tygodnia, Tim także, a był dopiero wtorek, to mnóstwo czasu. „Co można robić przez sześć dni? – myślała gorączkowo – Zwiedzać nie ma co, już wszędzie byłam… no nic, coś się wymyśli.” Zadzwonił telefon.
   - Halo?
   - Możesz mi wyjaśnić tą pijacką wiadomość, którą łaskawie nagrałaś na moją sekretarkę?
   - Co zrobiłam?! Chryste Panie… mam nadzieje, że tylko do ciebie, Eddie.
   - Ja też. Twój wizerunek to mój wizerunek.
   - Jednak jestem w gorszej sytuacji… mówiłam coś ciekawego?
   - Och tak, bełkotałaś, co prawda, ale całkiem interesująco.
   - Co?
   - Wspomniałaś coś o tym, że jesteś z Burtonem.
   - No to świetnie, miałam się do was wybrać o powrocie i wszystkim to oznajmić… ale już za późno, prawda? Bo mój brat to pepla i wszyscy już wiedzą.
   - No… tak się składa, że tak.
   - Wiedziałam.
   - No, ale wiesz jak jest, po prostu mnie zaskoczyłaś. Tym bardziej, że byłaś kompletnie zalana.
   - Dobra, daj spokój.
   - No to gdzie masz tego swojego faceta?
   - Przed chwilą wybiegł z pokoju krzycząc coś o samochodzie.
   - Co?
   - Kiedyś ci opowiem, teraz wybacz, ale muszę wziąć coś na ból głowy.
   - Jasne, pa.
   - Pa, Ed.
   Siedziała, po turecku, na krześle w kuchni, czekając, aż wróci. Jeżeli w ogóle miał zamiar wracać. „A co jeśli będzie tak samo jak z Kennethem? Jeśli wszystko rozpadnie się z wielkim hukiem,  a ja znowu popadnę w jakieś załamanie nerwowe? To może być bardzo nieszczęśliwa historia. Co jeśli będzie? Nie mam pojęcia co robię, może nawet go kocham, ale nie mam pewności czy nam się w ogóle ułoży. A jeśli mnie zostawi? Jak Lisę. Nie, nie jestem jak Lisa… ale z drugiej strony, skoro wcześniej był w dwóch poważnych związkach, z czego oba okazały się tylko zauroczeniem, to jakie mogą być szanse na to, że nie jest tak tym razem? Nie chcę już łez, napadów histerii, samotności, przeraża mnie to. Tak bardzo bym chciała, żeby wszystko się ułożyło, bo jeśli nie to co ze mną będzie? Co będzie z nim… co będzie z nami?” – jej chaotyczne myśli przerwał trzask drzwi.
   - Czy ty sobie wyobrażasz, że dotarliśmy bez żadnej stłuczki… nie wiem jak udało mi się tyle przejechać w takim stanie i nie trafić do rowu. Jakiś cud. – usiadł przy stole naprzeciwko niej. – Co? –  uśmiechnął się, kiedy zorientował się, że Helena nieustannie się w niego wpatruje.
   - Nie nic. Tak sobie rozmyślam.
   - Nad czym?
   - Nad przyszłością.
   - Już planujesz nam przyszłość?
   - Nie, nie planuję. Myślę tylko jak może być i jak bym nie chciała, żeby było.
   - To znaczy?
   - Daj spokój, są lepsze tematy.
   - To czemu myślisz o przyszłości?
   - Bo się boje.
   - Czego?
   - Tego, że wszystko runie. Po raz kolejny.
   - Daj spokój. – powiedział czule. – Będzie dobrze. Zobaczysz.
   - Mam nadzieję.
   - Obiecuję ci to.
   - Nie obiecuj jeśli nie możesz dotrzymać…
   - Skoro obiecałem to znaczy, że mogę i przestań już o tym myśleć. Zrobimy herbatę i obejrzymy jakąś komedię. Potem pójdziemy się przejść.
   - Jaką komedię?
   - Ty wybierasz.
   - W takim razie „Zmowa Pierwszych Żon”.
   - Czemu akurat to?
   - Bo ten film pokazuje, że życie singielki może być lepsze od życia mężatki. – uśmiechnęła się zadziornie.
   - Nie jesteś singielką.
   - A jeśli jeszcze będę?
   - Nie będziesz.
   - A jeśli…?
   - Dobra, obejrzymy ten film. Ale nadal powtarzam : NIE BĘDZIESZ.
   - Nie masz pewności.
   - Nie dopuszczę do tego, żebyś mi umknęła. Za długo na ciebie czekałem.
   - To ja czekałam, kiedy byłeś z Lis…
   - Nie. Ja całe życie na ciebie czekałem. I wiedziałem, że w końcu uda mi się cię znaleźć.
   - Wiesz co? Zmieniłam zdanie.
   - Na temat…?
   - Chcę obejrzeć komedię romantyczną. Widziałeś może „Masz Wiadomość”?
   - Nie, to jest z… Tomem Hanksem, tak?
   - Tak, sprzed trzech lat. – uśmiechnęła się. – Chyba będzie nam potrzebny laptop.
   - A, tak, już przynoszę. – potrząsnął głową z roztargnieniem tak uroczo, że nie Helena nie potrafiła powstrzymać uśmiechu.

 ***
   - Wszystko spakowałeś?
   - Tak, wszystko. – Tim stał z walizką w drzwiach do pokoju swojej dziewczyny, która właśnie, z trudem, zapinała walizkę.
   - Na pewno? – wyprostowała się. – Nie mogę jej zapiąć. – westchnęła zrezygnowana.
   - Daj, pomogę. Może na niej usiądziesz, a ja zapnę? – uśmiechnął się trochę głupio.
   - Dobra. –zaśmiała się. – Ale mam nadzieje, że to nie miało znaczyć, że jestem ciężka. – usiadła na walizce.
   - Absolutnie nie, ty jesteś jak wykałaczka.
   - Uwielbiam te twoje „komplementy”. – parsknęła śmiechem
   - Ale to naprawdę nie są żadne przytyki. Ślicznie wyglądasz. – zapiął walizkę i spojrzał na Helenę.
   - Ty też. – przez chwilę zachowała powagę, ale w końcu nie wytrzymała i znowu zaczęła się śmiać.
   - Jesteśmy jak „Piękna i Bestia”. – również się zaśmiał.
   - No nie przesadzaj. – powiedziała czule wstając z walizki. – Jesteś bardziej jak króliczek. Takie kochane, puchate zwierzątko z diastemą. – pocałowała go w policzek.
   - Króliczkiem to możesz być prędzej ty.
   - Ja chyba nie ten rodzaj kobiety. – posłała mu rozbawione spojrzenie.
   - Powiem ci jak zobaczę cię w różowej halce. – stłumił śmiech.
   - Nigdy nie zobaczysz, nie noszę halek, a już na pewno nie różowych.
   - Może lepiej, wolałbym czarną.
   - Co ty z tym czarnym? Opanuj się. – po raz kolejny się roześmiała.
   - Lubię czarny. Jest tak samo zepchnięty na bok jak ja. Pasuje do mnie.
   - Chodź, bo spóźnimy się na samolot.
   - Tak jest, szefowo.
   - Szefowo?
   - Tak, szefowo. To tak nawiązując do tego, że lubisz mi mówić co mam robić. – uśmiechnął się. – Ale wcale mi to nie przeszkadza. Wręcz przeciwnie.
   - Dobra, naprawdę powinniśmy już iść. Trzeba się jeszcze wymeldować.
  
***
   - Chodź ze mną na kolację. – powiedział szybko zanim zamknęła drzwi od samochodu.
   - No co ty, przez tydzień codziennie chodziliśmy razem na śniadania, obiady, kolacje i wszędzie gdzie było możliwe.
   - No właśnie, nie wiem czy się za bardzo nie przyzwyczaiłem, a raczej… uzależniłem.
   - O której?
   - Teraz jest… 16, to tak o 19 do ciebie podjadę.
   - Nie spóźnij się.
   -Nie spóźnię.
   - Trzymam cię za słowo. Nie znoszę spóźnialstwa.
   - Wiem, przez tydzień powtarzałaś.
   - Chcę, żebyś zapamiętał, skoro już mamy być parą. Dobra, idę, mam trzy godziny na to, żeby się rozpakować i chwilę odpocząć, także au revoir i do zobaczenia.
   - Do wieczora. – machnął jej na pożegnanie.
   Helena weszła do domu i od razu rzuciła się na kanapę. „Jak to dobrze wrócić do domu. – myślała – Było miło, ale jednak dom to dom.” Po dwudziestu minutach zaczęła żmudny proces rozpakowywania, tak, to było to czego szczególnie nie lubiła w podróżach. W końcu wrzuciła większość rzeczy do prania z myślą, że zrobi to na drugi dzień, a teraz poogląda telewizję.
   O 18:55 czekała na Tima ubrana w czarną, prostą sukienkę, która, mimo swojej zwyczajności, bardzo ładnie się prezentowała. Ku zdziwieniu Heleny, domofon zadzwonił punkt 19, a po chwili w drzwiach stanął Tim w BŁĘKITNEJ koszuli.
   - Ojej, nie jesteś cały na czarno.
  - I się nie spóźniłem. – przypomniał.
   - Owszem, nie spóźniłeś się. Gdzie mnie zabierasz?
   - Mogę być dzisiaj romantykiem?
   - Jeśli chcesz. – uśmiechnęła się.
   - W takim razie nie powiem ci gdzie, to będzie niespodzianka. Mam nadzieje, że lubisz niespodzianki…?
   - Zależy jakie. Jeśli przyjemne to jak najbardziej.
   - W takim razie powinno ci się spodobać, chodź.
   - Już idę, idę. – złapała torebkę i zamknęła drzwi.

***
    - Kocham cię. – Helena stanęła jak wmurowana, kiedy zobaczyła stolik dla dwojga w środku wielkiego ogrodu różanego.
   - Naprawdę? – zaśmiał się.
   - Tak… nie… to znaczy  tak, ale nie dlatego, że postawiłeś mi stolik w środku ogrodu. To byłoby płytkie, nie jestem pły…
   - Wiem, że nie jesteś. – podszedł do stolika i odsunął jej krzesło.
   - Obiecaj mi coś.
   - Hm?
   - Obiecaj mi…- podeszła bliżej i oparła brodę o jego ramie, jednocześnie szepcząc mu do ucha. – Obiecaj, że to nie będzie „związek na pięć minut”.
   - Żartujesz? – obrócił twarz ku niej. – Planuję mieć z tobą dzieci. – spojrzał na nią tak, jakby to było oczywiste, na co zareagowała delikatnym uśmiechem.
   - W takim razie chcę, żeby nasze dzieci miały wyobraźnie po tacie.
   - Wyobraźnie tak, urodę może już nie. – zaczął się śmiać.
   - To twoje zdanie.
   - Błagam cię, przecież…
   - Dla mnie jesteś idealny.
   - Spójrz na mnie…
   - Przecież patrzę.
   - Jesteśmy jak piękna i bestia.
   - Jesteśmy jak Jack i Sally, żadne z nas nie jest typowe.
   - Jack i Sally? – zaśmiał się ponownie. – Dlaczego akurat Jack i Sally?
   - Bo oni zostali razem do końca bajki.
   - Życie to nie bajka.
   - JESZCZE nie. – spojrzała na niego znacząco.

***
   Dwie godziny później trafili do domu Heleny, trochę podpici, bardzo zadowoleni, szaleńczo w sobie zakochani. Na miejscu nalali sobie jeszcze po lampce wina…. po dwie lampki. Właściwie to pochłonęli całą butelkę. Nic dziwnego, że pod wpływem emocji i silnych uczuć, którymi Helena darzyła Tima, gdzieś po północy, zdecydowała się, a prawidłowo to jej pijane oblicze zadecydowało, namiętnie go pocałować. Co zadziałało magicznie, gdyż niecałe pięć minut później oboje byli już prawie nadzy.
   - Nie wolisz przenieść się do sypialni? – spytała całkiem do rzeczy.
   - Wszystko jedno. – zsunął powoli ramiączka jej stanika.
   - To chodź.
   - Jak sobie życzysz.
Jak powiedzieli, tak zrobili, a chwile później kochali się bez reszty pochłonięci sobą nawzajem. Tim delikatnie całował ją po szyi, od czasu do czasu szepcząc czułe słówka, przez co Hellie czuła się zupełnie jak w śnie. Nigdy nie sądziła, że będzie w stanie tak bardzo się zadurzyć.  Patrząc na niego nie potrafiła wyobrazić sobie jak mogłoby wyglądać jej życie, gdyby nagle zniknął. „Nie, nie zniknie, nie może. To cały mój świat, najlepsze co mnie w życiu spotkało. Chyba nigdy nie byłam tak szczęśliwa, umrę z żalu jak mnie zostawi! – tu w jej głowie nastała cisza, dalej napajała się cudowną chwilą, która nadal trwała. – Nie! A jeśli zaczniemy się kłócić i to ja odejdę? Co jeśli nie będziemy mogli się dogadać, jeśli przez awantury wszystko się rozpadnie?”
   - Tim… - wyszeptała.
   - Tak? – przerwał rytmiczne ruchy.
   - A co jeśli coś pójdzie nie tak?
   - To znaczy?
   - Jeśli nasze charaktery się nie zgadzają.

   - O to się nie martw. – uśmiechnął się. – Jeśli się nie zgadzają, to jestem w stanie zmienić swój tak, żeby się dopasował. – po tych słowach nie miała już więcej wątpliwości. Tim Burton musiał być mężczyzną jej życia.




                       Jako bonus dodaję mój filmik o Tilenie, enjoy! :D
Rozdział 10

   Helena siedziała w samolocie i nerwowo patrzyła na trzęsące się niebezpiecznie skrzydło samolotu. Nie lubiła siedzieć przy oknie. W ogóle nie lubiła latać, niestety praca ją do tego zmuszała. „Moje życie to jeden wielki lot. – myślała z goryczą. – Do tego bez osoby towarzyszącej.”
   - Może coś do picia? – śliczna, młoda stewardessa uśmiechnęła się serdecznie.
   - Herbaty poproszę. – odwzajemniła uśmiech. – Kiedy lądujemy? – zapytała odbierając kubeczek.
   - Od 15 do 25 minut.
   - Dziękuję.
„Jeszcze tylko chwila i będę w Paryżu. – poczuła ulgę. – No i zobaczę Tima.” Spojrzała w okno, ale tym razem ze spokojem i uśmiechem.

***
   Tim zaparkował samochód na parkingu niedaleko lotniska. Spojrzał na zegarek. Było po piątej rano. Samolot Heleny miał lądować o w pół do szóstej. „Poczekam. – uśmiechnął się sam do siebie.” Nie chciał bezczynnie stać, więc wszedł do perfumerii. Bardzo lubił perfumerie, sam miał na półkach mnóstwo różnych wód kolońskich. Lisa także, bo często kupując jakieś sobie kupował przy okazji dla niej. Jednak ona i tak zawsze wolała te, które kupowała sama, nigdy nie zdawała się na jego gust. Po chwili chodzenia po sklepie jego uwagę przyciągnęła różowa buteleczka Gucci. „Śliczne. – pomyślał, kiedy poczuł zapach tych perfum.” Bez namysłu podszedł do kasy i je kupił. „Cholera, chyba naprawdę mam problem. – pomyślał po wyjściu ze sklepu i spojrzeniu na ślicznie zapakowaną wodę. – Ja nałogowo kupuję perfumy.” Stał tak jeszcze chwilę, a potem pomyślał, że skoro już kupił perfumy to pójdzie po jakąś ładną torebeczkę i kwiaty.

***
   - Tim… przecież nie musiałeś... – wydukała patrząc z wielkimi oczami na bukiet długich róż.
   - Wiem. Ale chciałem. – odpowiedział zdecydowanie.
   - Gdybym wiedziała to nigdy nie prosiłabym cię o to, żebyś po mnie przyjechał.
   - Och, proszę cię, przestań. – spojrzał na nią czule wysuwając do przodu kwiaty.
   - Dziękuję, niczym sobie na to nie zasłużyłam, ale to najbardziej uroczy gest jakiego miałam okazję doświadczyć. – powiedziała odbierając okazały bukiet.
   - Mam coś jeszcze, ale to dam ci w samochodzie.
   - O jej, Tim…
   - Cii, nie marudź. – roześmiał się.
Wsiedli do samochodu. Helena włączyła radio, rozbrzmiały dźwięki „I Don’t Wanna Miss a Thing”.
   - Na ironie znowu ta piosenka. Leci za każdym razem kiedy wsiadam do twojego samochodu. – zaczęła się śmiać.
   - Rzeczywiście. Teraz jak ją słyszę to myślę o tobie… no właśnie… - wyciągnął z teczki ładnie zapakowane perfumy.
    - Tim, ja nie mogę, daj je Lisie.
    - Nie mogę dać ich Lisie.
   - Dlaczego?
   - Bo kupiłem je z myślą o tobie. Pasują do ciebie, na niej byłyby okropne. – patrzył na nią tym swoim szczerym wzrokiem, który miał za każdym razem kiedy mówił coś nie do końca normalnego.
   - Ale przecież to perfumy, zawsze będą pachniały tak samo. – jej wzrok był zupełnie pusty, nic nie wyrażał.
   - Nie. Perfumy odzwierciedlają to jaki jest człowiek. Wszystkie, które kupuje Lisa są mocne i mają ostry zapach. Te są delikatne, słodkie i świeże. Nie pasują do Lisy, nie mogę ich jej dać. – nie chciał mówić, że prawdziwym powodem jest to, że Smith nie jest już jego narzeczoną. Zerwał zaręczyny niedługo przed wylotem do Francji.
   - Myślisz, że jestem delikatna i słodka? – uśmiechnęła się lekko, ale on nie odpowiedział. Dalej patrzył na nią w ten sam sposób. – Dziękuję. – wzięła paczuszkę z jego rąk, a on odpalił samochód.
   - Nie mogę cię rozszyfrować. Jesteś bardzo zamknięty w sobie. Chciałabym, żebyś się czasem trochę otwierał. Wiem, że cię znam, może nie tak dobrze jak Lisa, ale znam, mimo, że nic o sobie nie mówisz.
Przez jakiś czas siedzieli w ciszy. Helenę to zaczynało drażnić, chciała, żeby odpowiedział. „Niech powie cokolwiek! Chociażby ‘spadaj’, ale niech się odezwie! – huczało jej w głowie.”
   - Znasz mnie lepiej niż ona. – w końcu przerwał milczenie.
   - Jakim cudem? Ona z tobą mieszka, a mnie mało o sobie mówisz.
   - Ale jak już mówię to słuchasz. Ona nigdy nie słucha. I nigdy nie widzi. Nic nie widzi.
   W końcu dotarli do hotelu, w którym mieli zarezerwowane pokoje. Obydwoje dostali bardzo drogie i bardzo piękne apartamenty z widokiem na panoramę cudownego Paryża.
   - Kocham to miasto. – powiedziała, kiedy stanęła przy przeszklonej ścianie w pokoju.
   - Tak, jest dosyć urodziwe.
   - Dosyć urodziwe? Spójrz! Jest przepiękne.
   - Wolę patrzeć na ciebie. – stał przez chwilę z poważną miną. Dostrzegł, że Helena ma łzy w oczach, kiedy skierowała twarz ku niemu. – O nie, proszę cię tylko nie… powiedziałem coś złego?
   - Nie. – pokręciła energicznie głową. – Zupełnie nic złego… - spojrzała w dół. – Ale wytłumacz mi… - nie odrywała oczu od podłogi. - …co ty właściwie do mnie czujesz. – dokończyła podnosząc wzrok na niego. – To znaczy, ty w ogóle coś do mnie czujesz, czy tylko ze mną flirtujesz?
   - Oczywiście, że czuję. Flirtować nawet nie potrafię. A co czuje? Na to pytanie chyba ci nie odpowiem, bo pierwszy raz w życiu doświadczam takiego uczucia, nie do końca wiem jak to nazwać. – kiedy skończył Helena kiwnęła głową ze zrozumieniem, po czym zrobiła krok ku niemu i delikatnie go pocałowała.
   - Dobra odpowiedź. – przerwała. Po chwili pocałowała go ponownie, tym razem dłużej. – Narobię ci kłopotów. - przerwała po raz kolejny.
   - Czemu cały czas przerywasz? – spytał lekko rozbawiony.
   - Nie wiem czy zauważyłeś, ale mam taki mały problem, że bardzo dużo mówię.
   - Zauważyłem. – pocałował ją w dłoń. – I nie martw się o moje kłopoty, bo jedynym prawdziwym jaki miałem była moja narzeczona.
   - No właśnie. – puściła jego rękę i podeszła do swojej walizki. – Masz narzeczoną... czekaj, a gdzie ona właściwie jest?
   - Pewnie gdzieś w Londynie.
   - Chwila, powiedziałeś „miałem” i „była”? Czemu mówisz w czasie przeszłym? – spojrzała na niego szeroko otwartymi oczami, dopiero teraz do niej dotarło to co dokładnie powiedział.
   - Rozstałem się z nią.
   - Co? – otworzyła usta ze zdumienia. – Kiedy?
   - Jakiś tydzień temu. – uśmiechnął się. – Nareszcie jestem wolny. Po tylu latach. – powiedział bardziej do siebie niż do niej.
   - O nie… o nie, o nie, o nie, znowu to zrobiłam. To przeze mnie, byliście ze sobą tyle lat i nagle ja się pojawiłam i wszystko zepsułam. Dlaczego ja zawsze muszę rozbijać związki? Nie mogę być normalna? – rzuciła się ciężko na łóżko i ukryła twarz w dłoniach.
   - Hej, przestań! Przecież to nie twoja wina. Chciałem się z nią rozstań. Od dawna o tym myślałem, ale nie miałem pretekstu. Sam sobie nie potrafiłem odpowiednio wytłumaczyć czemu chcę to zakończyć. Teraz wreszcie otrzymałem swój powód. – usiadł obok niej i objął ją ramieniem.
   - Musimy kupić ci koszulę. Obiecałeś mi, że będę mogła wybrać. – oparła głowę o jego klatkę piersiową.
   - Wiem, pamiętam. Po południu odwiedzimy kilka sklepów.
   - Ale naprawdę założysz to co wybiorę? – spojrzała na niego z cwaną miną.
   - Jeśli nie będzie różowa ani fioletowa i nie będzie miała falbanek, koronek i tego typu rzeczy to owszem, założę. – parsknął śmiechem.

***
   - Przymierz tą! Tak, ta mi się podoba. – dorwała niebieską, fikuśną koszulę, z śmiesznymi falbankami na rękawach.
   - O nie! – zaczął się śmiać. – Nawet nie ma mowy! Nie dam zrobić z siebie smerfa-geja z falbankami na rękawach.
   - Żartowałam. – spojrzała na niego kpiąco. – Ale warto było, strach w twoich oczach był bezcenny. Nie, a teraz na poważnie, idź do przebieralni. – wcisnęła mu w ręce koszulę w kolorze lekko zgniłej zieleni.
   - Dobra, tą ostatecznie mogę założyć.
Po kilku minutach byli już przed sklepem z zapakowaną koszulą.
   - Boże, co ja dla ciebie robię. – zaśmiał się.
   - Oj, przestań. Przecież jesteś ekscentrykiem. Właśnie o to chodzi w byciu ekscentrykiem.
   - A ty skąd wiesz?
   - Błagam cię, spójrz na mnie. To powinno wystarczyć jako odpowiedź.
   - W sumie racja. – zmierzył ją od góry do dołu. – A co zakładasz na samą premierę?
   - Mam czarną sukienkę.
   - Czarną? No bez żartów, będę wyglądał jak kretyn.
   - Tylko właśnie dlatego chcę, żebyś ty był kolorowy, bo ja będę cała na czarno, tylko buty mam purpurowe. Będziesz uroczo kontrastował.
   - Jaja sobie robisz? – parsknął śmiechem. – Ja uroczo? Nie rozśmieszaj mnie.
   - A śmiej się, śmiej. Ja się będę śmiała jak wieczorem założysz tę koszulę.
    - Mogłabyś mnie wspierać.
   - Wspieram. Tylko mentalnie.
   - A mogłabyś mniej mentalnie, a bardziej realnie?
   - Zastanowię się.
   - Helena… czy my jesteśmy właściwie parą?
   - Nie wiem. – spojrzała na niego z zaskoczeniem. – Przerażające, że w ogóle pytasz.
   - Pocałowałaś mnie dzisiaj. Dwa razy… a ja chyba powiedziałem, że cię kocham.
   - Nie wprost, ale chyba tak, chyba powiedziałeś. – zaśmiała się.
   - Powiedziałem. Uwierz mi na słowo.
   - Więc teraz mi powiedz, jesteśmy parą, czy dobrymi przyjaciółmi?
   - A jak byś wolała?
   - Chyba jeszcze nie mam zdania.
   - Poczekajmy, zobaczymy jak wyjdzie.
   - Ale naprawdę mnie kochasz? – spojrzała na niego badawczo.
   - Coś mi się wydaje, że prędzej czy później i tak będziemy parą.
   - Wiem, Timi, nie jestem ślepa. Właściwie to już zaczęłam planować kiedy oficjalnie przedstawię cię rodzicom jako mojego faceta.
   - I kiedy?
   - Jak wrócimy do Londynu. – uśmiechnęła się.
   - Czyli teoretycznie już jesteśmy parą.
   - Chyba tak… wiesz, skoro i tak mamy być to chyba lepiej prędzej niż później, nie?
   - Zgadzam się… tak mi się przypomniało jak Matilda pytała czy będę twoim mężem… powiedziałem jej, że nie, będzie zaskoczona.
   - A zamierzasz być moim mężem? – spojrzała na niego trochę dziwnie.
   - Zamierzam być twoim domem, czy mężem? Zobaczymy.
   - Dom jest chyba nawet pożyteczniejszy. – zażartowała. Była tak szczęśliwa. Miała pewność, że teraz już na pewno wszystko się ułoży, ona od dawna kochała go, a on ją, znali się rok, ale to wystarczyło, żeby się przekonać, iż są dla siebie stworzeni.

***
   - Łooł… wyglądasz fenomenalnie… ładna sukienka. – mierzył ją z zachwytem uważnym spojrzeniem. – I fryzura. Buty też. W ogóle cała jesteś ładna.
   - Dziękuję. – parsknęła śmiechem. – Masz ładną koszulę.
   - Wiem. Mam dobrą stylistkę.
   - Nie podlizuj się! Musimy iść, bo się spóźnimy. – wyszli przed hotel, a Tim nerwowo rozejrzał się dookoła. Zapomniał gdzie postawił samochód. Często o tym zapominał. Spojrzał na Helenę.
   - Co? – zapytała zaskoczona.
   - Nie wiem gdzie jest samochód.
   - Nie żartuj.
   - Nie, mówię serio, nie pamiętam gdzie go postawiłem.
   - No to świetnie.
   - Czekaj chwilę, przypomnę sobie… a ty może nie wiesz?
   - Skąd?
   - No wiesz, byłaś przy tym jak do parkowałem.
   - Przestań! Kobiety nigdy nie pamiętają takich rzeczy.
   - Wybacz, zapomniałem.
   - Zapomniałeś o czymś jeszcze?
   - Cholera!
   - Co znowu?
   - Kluczyki!
   - Kpisz?
   - Poczekaj, zaraz wracam.
   - Tak. – powiedziała sama do siebie po cichu, kiedy Burton wrócił do hotelu. – Fantastycznie. Świetnie. Genialnie. Jesteśmy parą od niespełna pięciu godzin, a czuję się jakbyśmy byli starym, dobrym małżeństwem.
Stała przed wejściem dobre dziesięć minut. „Gdzież on polazł do diaska?! Powinien już tu dawno być. Spóźnimy się, po prostu świetnie. Nienawidzę spóźnialstwa. Sama nigdy się nie spóźniam, ale jeśli tak będzie, to od dziś będę spóźniała się wszędzie. Tak to już jest jak wiążesz się z reżyserem kretynko. – myślała z wściekłością. – Czekam jeszcze pięć minut. Jak nie wróci to dzwonię po taksówkę i sama tam jadę.”
   - Jestem! – wybiegł zdyszany.
   - Tak szybko? Jak udało ci się wjechać windą aż na samą górę i zjechać TYLKO w 15 minut? Masz jakieś nadprzyrodzone moce czy co? Może …
    - Przestań! Proszę cię, tylko się nie kłóćmy… utknąłem w windzie, zacięła się. Razem z moją francuską psychofanką. Jakiś koszmar, prawie się rozpłakała jak mnie zobaczyła i wbiegła do windy, żeby poprosić o autograf, potem ta cholerna winda musiała się zaciąć. Akurat wtedy. Kierownik musiał zejść do piwnicy i zresetować zasilanie. – z wściekłością patrzył na swoje buty. Helena przez chwilę obserwowała go z wielkimi oczami, a potem wybuchła śmiechem. – Bawi cię to? – zapytał przenosząc na nią wzrok. – Nie ma w tym nic śmiesznego.
   - Przepraszam. – dusiła się śmiechem. – Po prostu byłam na ciebie wściekła, a teraz jak wyobraziłam sobie ciebie z tą psychofanką w tej windzie to nie wytrzymałam. – opanowała się. – Przepraszam. Naprawdę. Mój ty biedaku. – pogładziła dłonią jego policzek.
   - Ale w tej windzie, jak ona tak nawijała o tym, że będzie kiedyś moją żoną to przypomniałem sobie, gdzie zaparkowałem samochód.
   - Mówiła, że będzie twoją żoną? Niech ja ją tylko dorwę. – wrócił jej napad śmiechu.
   - Ha, ha, ha. – lekko się uśmiechnął. – A teraz chodźmy, bo się spóźnimy. – złapał ją za rękę i pociągnął w stronę samochodu.
***
   - Helena! Helena! Tim! Spójrzcie w prawo! – przekrzykiwali się, jeden przez drugiego, fotoreporterzy. Carter i Burton cierpliwie pozowali słuchając ich.
   - Dobrze, koniec, dziękujemy. – powiedział  w końcu Tim i, ku uldze Heleny, pokierował ją w stronę wejścia do dużego budynku, w którym miał odbyć się premierowy pokaz filmu.
   - Za ile się zaczyna?
   - Za dwadzieścia minut.
   - Och, to dobrze, muszę zapalić.
   - Myślałaś kiedyś, żeby rzucić?
   - Myśleć myślałam, ale próbować nie zamierzam. – zaczęła się śmiać.
   - To straszny nałóg.
   - Przeszkadza ci to, że palę? – uniosła brwi.
   - Nie… a właściwie to tak. Zabijasz się.
   - Błagam cię, nie rozśmieszaj mnie. Teraz mnie wkurzyłeś i jeszcze bardziej mam ochotę na papierosa, więc wybacz, ale się oddalę, żebyś nie musiał wdychać śmiercionośnego dymu. – odwróciła się na pięcie.
   - Czekaj! – krzyknął, kiedy była już parę metrów od niego, ale nie zatrzymała się, dalej szła szybko. Jednak nie trudno było mu ją dogonić, była niska, więc miała krótkie nóżki, przez co stawiała małe kroczki. Za to on był wysoki, a jego kroki były sprężyste i wręcz milowe, w porównaniu do jej.  Złapał ją za ramię i przyciągnął delikatnie do siebie. – Przepraszam.
   - Za co? – odwróciła się i spojrzała na niego z pogardą.
   - Za to, że już się czepiam. Nie przeszkadza mi to, naprawdę. Po prostu nie jestem szczególnym zwolennikiem nikotyny.
   - W takim razie odejdź, bo chcę zapalić.
   - No to pal, nie muszę odchodzić, nic mi nie będzie. – uśmiechnął się, a ona wyjęła z torebki paczkę papierosów i zapalniczkę. – Nie powiedziałaś czy przyjmujesz przeprosiny. – zauważył.
   - Bo jeszcze się zastanawiam czy przyjąć.
   - Tak myślałem. Żelazna kobieca logika. – zaśmiał się cicho.
   - Naśmiewasz się z kobiet?
   - Nie naśmiewam się. Tylko żartowałem… chyba zupełnie straciłaś humor, co?
   - Ty mi go zepsułeś. – patrzyła na niego z zawiścią paląc papierosa, ale po chwili jej spojrzenie złagodniało. Miał smutny, pełen skruchy, przepraszający wyraz twarzy i nerwowo wyginał palce u rąk. – Przestań. – złapała go za rękę. Nie lubiła kiedy ktoś tak robił.
    - Proszę cię, nie chcę, żebyś się na mnie wściekała i miała zły humor przez to, że palnąłem jakąś głupotę. Powiedz, że wybaczasz. – uśmiechnął się zabawnie. Lubiła, kiedy się tak uśmiechał,  zawsze ją to bawiło. Próbowała zatrzymać posępny wyraz twarzy, ale nie wytrzymała i przez chwilę na jej twarzy zabłysnęło zadowolenie, ale po chwili znowu zaczęła kontrolować mimikę i udawała obrażoną. – Uśmiechnęłaś się! – parsknął śmiechem. – Widziałem!
   - Przewidziało ci się.
   - Nie, nie, nie! Na pewno się uśmiechnęłaś, mnie nie oszukasz!
   - Wcale się nie uśmiechnęłam. – zgasiła papierosa i wyrzuciła do kosza.
   - A jednak!
   - Nie prawda! Przestań mi to wmawiać. – ciężko jej było powstrzymywać śmiech.
   - Jestem po czterdziestce, ale wzrok mam jeszcze dobry. – podszedł do niej, teraz dzieliło ich kilka milimetrów.
   - W takim razie coś sobie uroiłeś.
   - Nic sobie nie uroiłem. – nagle zaczął ją łaskotać. – Przyznaj, że się uśmiechnęłaś!
   - Nie ma mowy. – wyrywała się ze śmiechem.
   - Przyznaj się.
   - Nie! Tim, przestań!
   - Jak się przyznasz to przestanę.
   - Dobra! Uśmiechnęłam się!
   - Czemu się uśmiechnęłaś, skoro jesteś na mnie zła? – przestał i odwrócił ją do siebie przodem.
   - Bo lubię tą twoją minę. – odpowiedziała szybko i bez wahania.
   - Którą? Tą? – zademonstrował ten swój śmieszny wyraz twarzy.
   - Tak, dokładnie tą. – zaczęła się śmiać.
   - Czyli rozumiem, że przeprosiny przyjęte, tak?
   - No, powiedzmy.
   - Powiedzmy? – zrobił ruch, który oznaczał, że zaraz znów zacznie ją łaskotać.
   - Dobrze, dobrze! – odskoczyła od niego ze śmiechem. – Przyjęte.
   - No. I tak ma być.
   - I pewnie będzie. – podeszła do niego i objęła go w pasie.
   - Chodź, zaraz będzie się zaczynał film.
    Weszli na salę kinową, ich miejsca były obok Marka i Tima Rotha. Przywitali się z nimi i usiedli. Kurtyna się rozsunęła ,po czym zaczął się film. Siedzieli przez 10 minut oglądając po raz trzeci „Planetę Małp”.
   - Chce ci się to oglądać? – szepnął jej do ucha.
   - Nie. Robię to tylko dlatego, że to twój film, bo ogólnie to nie znoszę oglądać siebie na ekranie.
   - To chodź, pójdziemy się przejść. Wrócimy pod koniec. – wstali z foteli  starając się nie przeszkadzać innym i wyszli.
   - To gdzie idziemy?
   - Plac Zgody jest niedaleko.
   - Jaki romantyk. – spojrzała na niego podejrzliwie.
   - Tam jest pięknie wieczorami.
   - Skąd wiesz?
   - Z tego samego źródła co ty. – ruszyli w kierunku Placu.
   - Naprawdę? Ty też przyjeżdżałeś tu z Kennethem Branaghiem? – zaczęła się śmiać.
   - Dobra, z trochę innego źródła. – uśmiechnął się. – Dawno skończyłaś z Branaghiem?
   - Dwa lata temu.
   - To już sporo czasu… i co? Od tamtej pory jest sama?
   - Są tematy, których lepiej nie poruszać.
   - Jakaś tajemnica?
   - To nie tajemnica. – zastanawiała się przez chwilę. - Dobra, powiem ci. Po rozstaniu z Kenem poznałam Steva Martina. Nagrywaliśmy razem film i jakoś tak wyszło, że przez chwilę byliśmy parą. Nawet mi się oświadczył.
   - Żartujesz! I co?
   - Odmówiłam. No i się skończyło. Potem zadzwoniłeś z propozycją tego castingu…. Dalszą część historii już znasz. – więcej nie powiedziała. On też się nie odzywał, szli bez słowa, każde czekając, aż odezwie się drugie. Nie doczekali się, aż w końcu byli już na Placu Zgody. Dotarcie zajęło im około czterdziestu minut, więc nie mogli siedzieć tam  zbyt długo, ponieważ przed końcem filmu powinni wrócić na salę. Usiedli na przy fontannie.
   - Zdążyłam już zapomnieć jak piękne jest to miejsce. – rozejrzała się dookoła z zachwytem.
   - Tak, przepięknie. – nie patrzył jednak na krajobraz, ale na nią.
   - Mogłabym spędzić tak resztę życia.
   - Ja też. – wciąż nie odrywał od niej wzroku.
   - Coś się stało? – zorientowała się w końcu, że na nią patrzy.
   - Nie, nic… a może coś? Sam nie wiem.
   - Chyba nie rozumiem. – zmarszczyła brwi.
   - Pamiętasz jak któregoś razu pytałem cię, czy wyszłabyś za mnie, gdybym nie był z Lisą? – przytaknęła delikatnie, więc ciągnął dalej. – Nie jestem już z Lisą, wiesz o co chce…
   - Stop! Na miłość boską stop! Timi, przestań się spieszyć, bo za szybko dotrzesz do mety. – spojrzała na niego z mieszanką przerażenia i czułości.
   - Masz racje.  Tylko mam wrażenie, że mi uciekniesz, nie wiem czemu, ale jest we mnie jakiś dziwny, niewyjaśniony lęk, że to wszystko co się dzisiaj stało nie jest prawdą, a za chwilę się obudzę.
   - Ale ty nie śpisz. – uśmiechnęła się promiennie.
   - Skąd mogę mieć pewność?
   - Zaufaj mi.
   - Tak właśnie powiedziałabyś w moim śnie.
   - Tim… - przysunęła się bliżej niego i położyła dłoń na jego dłoni. - …gwarantuje ci to, że nie śpisz. Paryż jest prawdziwy, fontanna jest prawdziwa, ja jestem prawdziwa. – spojrzała mu w oczy. – Nigdzie nie ucieknę, ale ty też musisz być cierpliwy.
   - Na pewno nie uciekniesz? – posłał jej ciepły uśmiech, a ona pokiwała głową twierdząco. – I mam być cierpliwy? – przytaknęła. – A mogę cię pocałować? – w odpowiedzi przysunęła się do niego tak blisko, że ich nosy się stykały. Ich usta połączyły się na pięć sekund, później Helena zakończyła pocałunek i rzuciła mu się na szyję. Objął ją z zadowoleniem.
   - Musimy już iść. – powiedziała cicho.

   - Wiem. – wstali i objęci ruszyli w stronę miejsca premiery. Tim nie pamiętał kiedy ostatni raz czuł się tak fantastycznie, miał przy sobie kobietę swoich marzeń, swoją muzę, największą inspirację, a ona naprawdę coś do niego czuła i wcale nie zależało jej na jego sławie czy pieniądzach.    Nigdy nie był z kobietą, której na tym nie zależało.


                                            *Tim i Helena, 2001*
Rozdział 9

   Jej biała suknia powiewała na lekkim wietrze, a na twarz wpadały niesforne, jak zawsze, loki. Szła po pięknej plaży, po złocistym piasku patrząc na błękitne morze. Z daleka widziała ołtarz i jego – najwspanialszego człowieka na ziemi, inteligentnego, utalentowanego, jej przyszłego męża. Przyspieszyła kroku. Chciała jak najszybciej stać już obok niego, chciała, żeby już było po wszystkim, żeby mieli już na palcach obrączki i mogli zacząć wspólne życie. „Helena Burton…- myślała - …nie, to nie brzmi dobrze, chyba jednak zostanę przy nazwisku panieńskim.” Szła teraz już bardzo szybko, ale było jej coraz trudniej się poruszać, bukiet niebieskich róż stawał się coraz cięższy, a obcasy wbijały się w piasek utrudniając chodzenie. Wiatr był coraz silniejszy, unosił piach, który wpadał jej do oczu. Nagle jej wybranek zaczął się oddalać, szedł w drugą stronę, a ona coraz słabiej widziała.
   - Tim! – krzyczała rozpaczliwie, ale on jej już nie słyszał.
Obok niej zaczęły robić się wielkie wiry piaskowe, zebrały się chmury i rozpoczęła się burza. Morze nie było już błękitne, ale prawie czarne, a fale mierzyły około metra. Helena się przewróciła, a jedna z nich ją przykryła. Zadławiła się wodą i wstała. Zdjęła buty i zaczęła biec, ale poczuła, że traci grunt pod nogami, zorientowała się, że jest w wodzie, chociaż nie wiedziała jak i dlaczego. Coś ciężkiego pociągnęło ją na dno, Helena próbowała wypłynąć na powierzchnię, ale nie mogła, coś ją trzymało. Spojrzała w dół. Lisa! Zaczęła się szarpać i wyrywać, ale tamta ściągała ją coraz głębiej , aż w końcu zabrakło jej powietrza. Zrobiło jej się słabo, a przed oczami coraz ciemniej.
   - Nie!
Podniosła się gwałtownie i ujrzała swoją sypialnie. „Co jest ze mną nie tak?! – pomyślała. – To nie jest normalne. W życiu nie miałam tak chorego snu.” Zakryła oczy dłońmi i wzięła kilka głębokich oddechów, żeby się uspokoić. Położyła się znowu i patrzyła na sufit. Bardzo chciała, żeby Tim z nią był. Przewróciła się na bok, a łzy napłynęły jej do oczu. Nie wiedziała dlaczego płacze, próbowała się powstrzymać, ale coś jej na to nie pozwalało. Wtuliła twarz w poduszkę i rozpłakała się na dobre.
   - Dlaczego zawsze to robię? Po raz kolejny chciałabym angażować się w coś co od początku jest skazane na porażkę. – szeptała.
Nie mogła już zasnąć, więc zeszła do kuchni i zrobiła herbatę. Włączyła telewizor, natrafiła na serial BBC, „Moja Rodzinka”, siedziała wpatrując się w ekran popijając mocnego Earl Greya. Chociaż na chwilę udało jej się przyciszyć, przepełniony bólem i tęsknotą, krzyk serca.

***
   - Cześć słoneczko! – Helena podniosła Matildę, która zarzuciła jej małe rączki na szyję.
   - Mogę ją u ciebie zostawić na kilka godzi? Musimy załatwić parę spraw, Fred i Rosie zostali sami, ale małej wolałbym z nimi nie zostawiać. Wiesz jak jest. – Virginia, żona Thomasa, zrobiła bezradną minę.
   - Jasne, nie ma sprawy. – uśmiechnęła się do bratowej.
   - Dzięki, nie wiem co byśmy bez ciebie zrobili.
   - Pewnie zatrudnili byście niańkę. Leć już, bo się spóźnicie.
   - Tak, prawda. Pa kochanie. – ucałowała córeczkę i wyszła.
   - To co robimy, hm? – postawiła dziewczynkę na podłodze.
   - Rysujemy!
   - Ja nie umiem rysować, ale mogę znaleźć ci jakieś kredki i popatrzę jak ty rysujesz, OK?
   - Dobrze! – dziewczynka entuzjastycznie pobiegła do kuchni.
   Kilka minut później obie siedziały przy stole w salonie, a Matilda tworzyła coś, wyglądającego bardzo interesująco, na kartce papieru. Z zapałem zmieniała kredki i nanosiła różnorodne kolory na obrazek.
   - Ślicznie, kochanie. – Helena pogłaskała ją po główce. – Poczekaj chwilę, zaraz wracam. – powiedziała gdy zadzwonił telefon.
   - Halo? – stała w przedpokoju.
   - Jesteś bardzo zajęta?
   - Czemu pytasz?
   - Chciałem się z tobą spotkać.
   - Co robi Lisa?
   - Nie wiem, pokłóciliśmy się. Znowu.
   - Zajmuję się bratanicą, ale możesz do mnie wpaść, oczywiście jeśli nie masz nic przeciwko towarzystwu trzylatki.
   - Jasne, że nie mam. – jego głos poweselał. – Wsiadam w samochód i już jadę.
   - W takim razie ja czekam.
   - Czekaj, postaram się być jak najszybciej. – rozłączył się.
   - Mati, pamiętasz tego pana, którego ostatnio u mnie poznałaś?
   - Tego, co miał fajne okulary? – wyszczebiotała.
   - Tak, właśnie tego. – rozbawiły ją słowa dziecka. – Zaraz tu przyjdzie, dobrze?
   - Ehe. A będę mogła okulary?
   - Jeśli pan się zgodzi to tak.
   Dwadzieścia minut później usłyszała samochód na podjeździe.
    - Zaraz wracam, rysuj sobie.
Wyszła przed dom i otworzyła furtkę.
   - Trochę ci to zajęło. – oparła się o murek.
   - Przepraszam. Gdybym mógł to dotarłbym w dziesięć sekund, ale to niemożliwe. – podszedł tak blisko, że prawie się stykali i uśmiechnął się lekko.
   - Szkoda. – odwróciła się i ruszyła w kierunku drzwi. – Idziesz?
   - Tak, idę, już idę.
Kiedy weszli do kuchni Matilda spojrzała na niego wesoło.
   - Dzień dobry.
   - Dzień dobry. – odpowiedział czule.
   - Pożyczysz okulary? – wypaliła prosto z mostu.
   - Oczywiście, że tak. – zdjął je i podał dziewczynce.
   - Dziękuję! – założyła je, co prawda zakrywały jej pół twarzy i co chwilę się zsuwały, ale mała była zachwycona.
   - Co tam rysujesz?
   - Ciocię.
   - Pokaż. – usiadł obok. – Ślicznie! Rysujesz lepiej ode mnie.
   - Lubisz rysować?
   - Pewnie!
   - A narysujesz coś? – podsunęła mu kartkę z uroczym uśmiechem.
   - Czemu nie? – wziął czarną kredkę.
   - Nie wiedziałam, że rysujesz. – Helena zajrzała mu przez ramię.
   - Od tego zaczynałem. Tworzyłem animacje dla Disneya.
   - To mnie zaskoczyłeś… znowu. – oparła dłonie o jego ramiona.
   - Jeszcze nie raz będę cię zaskakiwał. – roześmiał się.
   - Na to liczę.
   - Bardzo ładnie wyglądasz. – spojrzał w górę, żeby się jej przyjrzeć.
   - Dziękuję, ty też. – zaśmiała się.
   - Nie żartuj.
   - Nie żartuje. Dzisiaj nawet nie masz aż takich cieni pod oczami jak zwykle.
   - Ach. To pewnie dlatego, że udało mi się w nocy zasnąć.
   - A mnie akurat dzisiaj nie… ale jak to „udało ci się” ?
   - Cierpię na bezsenność. Ogólnie to faszeruje się lekami nasennymi, ale nie zawsze pomagają. Masz może farby?
   - Tu są! – Matilda podsunęła pudełeczko.
   - Dziękuję, słoneczko.
   - Kolejna rzecz jakiej się o tobie dowiaduję. – Helena wróciła do tematu.
   - A ty czemu nie mogłaś spać? – kontynuował nanosząc farby.
   - Śniły mi się jakieś koszmary.
   - Jakie?
   - Głupoty, nie warto opowiadać. Skończyłeś? – starała się jak najszybciej zmienić temat, nie chciała, żeby dowiedział się o tym, że w jej snach jest jej narzeczonym.
   - Już prawie.
   - To ja? – nachyliła się nad rysunkiem.
   - Tak jest. Mam nadzieję, że się nie obrazisz.
   - Obrazić się? To jest fantastyczne!
   - Myślisz? – zaśmiał się.
   - Nie kłamałabym. Uwielbiam wszystko co jest inne i oryginalne. Ten rysunek na pewno nie jest typowy.
   - Nie wiem czy zauważyłaś, ale ja w ogóle nie jestem typowy.
   - Przecież już tyle razy mówiłam, że cię lubię. – uśmiechnęła się promiennie, opierając się o stół tak, że jej twarz była obok jego twarzy.           
   - To lubimy się ze wzajemnością.
   - Będziesz mężem cioci? – wypaliła niespodziewanie dziewczynka.
   - Matilda! – Helena spojrzała na nią z oburzeniem.
   - Niestety, raczej nie. – posłał dziewczynce uśmiech.
   - Szkoda, lubię cię.
   - Ja ciebie też.
   - A ciocię?
   - Ciocię też. Nawet bardzo.
   - To czemu nie będziesz jej mężem?
   - To skomplikowane, kiedyś ci wytłumaczę. – westchnęła Helena.
   - Obejrzymy film? – mała odłożyła przybory do rysowania.
   - Jaki?
   - Ty wybierz.
   - Może „Miasteczko Halloween” ? – spojrzała dyskretnie na Tima.
   - Tak!
   - A nie będzie się po tym bała? – zapytał Burton z niepokojem.
   - Widziała to dobre siedem razy. – roześmiała się.
   - Naprawdę? – uniósł brwi z zaskoczeniem, a Matlida pokiwała głową z zapałem. – I chcesz to obejrzeć jeszcze raz?
   - Tak! – dziewczynka podbiegła, złapała go za rękę i zaczęła ciągnąć w stronę salonu. – No chodź! Mamy to na płycie! A ty to lubisz?
   - Można by tak powiedzieć.
   - No to chodź!
   - Helena…?
   - Już idę. – rozczulił ją widok Tima z dzieckiem, o którym zawsze marzył, ale nic nie powiedziała.


***
   - …ale zadzwoń jak wrócisz.
   - Tak, tak, wiem, ale teraz naprawdę muszę już się szykować. Pa, mamo. – rozłączyła się szybko, żeby matka nie zdążyła zacząć następnego monologu.
   - To co robimy z włosami. – Maya, jej fryzjerka, kosmetyczka oraz przyjaciółka, posadziła ją na fotelu.
    - Nie wiem, rób co chcesz.
    - Mogę je wyprostować?
    - Będę wyglądała dziwnie. – zaśmiała się – Ale w sumie, czemu nie?
    - Jeszcze je trochę przedłużymy.
   - OK… ile mamy czasu?
   - Premiera jest o 16, tak? To jeszcze ponad prawie siedem godzin, powinnyśmy się wyrobić.
    - W kółko te premiery i premiery… Jakby nie można było zrobić jednej światowej zamiast dziesięciu w różnych krajach.
    - Najważniejsze są Londyńska i Amerykańska.
   - Jedną już mam, na szczęście, za sobą. Jeszcze Amerykańska. No, ostatecznie Paryska, też jest dosyć ważna. Na resztę chyba nie przyjdę.
   - Ach, Paryż, Paryż. Uwielbiam to miasto.
   - Ja też. – Helena uśmiechnęła się na samą myśl. – Szkoda tylko, że Smith uprzykrzy mi tam życie.
    - Dasz radę.
   - Wiem. Jednak wolałabym, żeby jej tam nie było.
   - Dzisiaj będziesz miała przezroczystą kieckę, na pewno ją przebijesz. – parsknęła śmiechem.
   - Chyba, że ona przyjdzie w samej bieliźnie. W sumie to nie byłoby nic nowego.
   - On chyba nie za bardzo ją kocha, co?
   - Nie. Chyba nie.
   - Lepiej dla ciebie.
   - Przestań! Nie mów tak. I tak mam na czole naklejkę : „ROZBIJA ZWIĄZKI”, nie mam zamiaru utwierdzać wszystkich w tym przekonaniu.
   - Czyli już do końca życia będziesz do niego wzdychać z daleka?
   - Nie. Tylko do czasu, aż ją rzuci.
   - To niech to zrobi teraz.
   - Ja mu tego nie powiem.
   - Jak tam sobie chcesz.

***
   - Szybciej, musimy już wychodzić.
   - No przecież już idę.
   - Zawsze musisz się tak grzebać?
    - Największe gwiazdy zawsze się spóźniają, Timi.
   - Czyli Helena będzie później? Szkoda.
   - Co ty powiedziałeś? – Lisa spojrzała na niego z wściekłością.
   - To, że Helena jest jedyną aktorką w tym filmie, która miała nominację do Oscara.
   - A jednak go nie dostała. – uśmiechnęła się wrednie
   - Koniec, wychodzimy.
***
   - Hellie… łał, zaskoczyłaś mnie. – Mark zrobił wielkie oczy.
   - Mnie też i wyglądasz fantastycznie. – wtrącił się Roth.
   - Dziękuję. – uśmiechnęła się. – Tim i Lisa już przyjechali?
   - Aaaa i tu jest pies pogrzebany! – Tim Roth wyszczerzył zęby.
   - Nie wiem o co ci chodzi.
    - Chcesz być od niej lepsza? Niepotrzebnie. Nie miałaby z tobą szans nawet jakbyś miała na sobie worek.– Mark zmierzył ją od góry do dołu. – Co nie zmienia faktu, że fajna ta sukienka.
   - Cieszę się, że ci się podoba.
   - O, spójrzcie, przyjechali.
   - Nareszcie! – odwróciła się gwałtownie i posłała uroczy uśmiech Timowi, a, po chwili, gardzące spojrzenie Lisie.
   - Myślałem, że się spóźnisz.
   - Słucham?
   - Nie, nieważne. – roześmiał się.
   - Chodźmy, paparazzi czekają, Tim.
   - Tak, chodźmy. Chodź, Helena.
   - Może lepiej nie.
   - Nalegam. – wyciągnął do niej dłoń, na co Lisa zareagowała szybkim szarpnięciem go w drugą stronę.
    - Skoro nalegasz. – Helena spojrzała przelotnie na czerwoną z oburzenia dziewczynę Tima.
Robienie zdjęć trwało kilkadziesiąt sekund, po czym Tim szybko odszedł, żeby porozmawiać z Markiem, a Helena i Lisa zostały same przed fotoreporterami, którzy dalej robili im zdjęcia. Smith wdzięczyła się do aparatów, a Hellie zaczęła się rozglądać w poszukiwaniu Tima, kiedy już znalazła go wśród tłumu, natychmiast do niego podbiegła.
   - Chodź, jest zajęta pozowaniem. – ze śmiechem pociągnęła go w stronę ulicy.
Przystanęli na chodniku poza czerwonym dywanem.
   - Co? – parsknął śmiechem.
   - Skorzystałam z okazji, żeby cię przed nią uratować. – uśmiechnęła się szeroko.
   - W takim razie dziękuję.
   - Matilda w kółko o tobie mówi.
   - To dobrze?
   - Dla mnie? Owszem.
   - Fantastyczna sukienka. Ale buty bym zmienił. – roześmiał się.
   - Chcesz być moim stylistą? – pojrzała na niego kpiąco.
   - Lepiej, żeby nie.
   - Ale za to ja mogłabym być twoją stylistką.
   - Naprawdę? A co byś zmieniła?
   -  Wniosła bym trochę koloru…
   - Tak jak do mojego życia?
   - Tak… właśnie tak. – uśmiechnęła się promiennie.
   - Pozwolę ci wybrać mi koszulę na premierę w Paryżu.
   - Tak! Nie mogę się doczekać, aż wyciągnę cię z tej czerni.
   - Możesz wyciągnąć mnie z niej na stałe. – spojrzał jej w oczy.
   - Spróbuję. – pocałowała go w policzek. – A teraz musimy już chyba iść. Jak Lisa się dowie, że specjalnie ją tam zostawiliśmy to zamieni ten wieczór w piekło.
   - Racja, chodźmy.
   - Gdzie wy byliście?! – krzyknęła Lisa Marie, kiedy już wrócili na czerwony dywan.
   - Cały czas rozmawialiśmy z Markiem.
   - Mark! Przez cały czas z tobą byli? – zapytała, a Helena spojrzała na mężczyznę ze znaczącą miną.
   - Yyyy, tak, a czemu?

   - Nie, nic. – odpowiedziała z kwaśną miną, a Helena uśmiechnęła się z satysfakcją.


                                        *Helena, Tim, Lisa, 2001*