Rozdział 12
- Jasna cholera.
– Tim podniósł się z podłogi.
- Wszystko w porządku? – Helena uniosła głowę znad poduszki i spojrzała
na niego zmrużonymi oczami.
- Spadłem z łóżka, nic mi nie jest.
- Która godzina?
- Zaraz dziesiąta.
- Już?! – wstała gwałtownie. – Mama przychodzi o 11, muszę trochę
posprzątać.
- Spokojnie, przecież jest czysto.
- Pomijając fakt, że w zlewie jest sterta naczyń, a w salonie na każdej
półce leżą twoje ubrania… swoją drogą, skoro sypiasz tu od ponad miesiąca
mógłbyś zacząć używać szafy. – spojrzała na niego odgarniając kosmyk włosów z
twarzy.
- Minął już miesiąc?
- Miesiąc i dwa tygodnie, kochanie.
- Jak to szybko zleciało.
- Tak, tak, a teraz się ubierz i mi pomóż to wszystko ogarnąć. – rzuciła
mu spodnie.
- Tak jest, szefowo.
***
Lisa Marie Smith siedziała przy oknie w domu swoich rodziców. Nigdy nie
sądziła, że aż tak będzie jej brakowało tego „gbura”, bo właśnie tak o nim
myślała. Wydawało jej się, że życie z nim było zupełnie czarno-białe, ale
dopiero teraz uświadomiła sobie jak bardzo bezbarwne stało się kiedy go
zabrakło. Żadnych telefonów, e-maili, sms-ów, nic, zniknął z jej życia bez
śladu, tak jakby nigdy go nie było… a jednak był. To właśnie najbardziej ją
męczyło, BYŁ. Przeklinała dzień, w którym
go poznała, dzień, w którym z nim zamieszkała, dzień, w którym się jej
oświadczył. Wolałaby, żeby nigdy się nie pojawił, a najlepiej, żeby nigdy się
nie urodził. Miała mu za złe, że przewrócił jej życie do góry nogami, że dzięki
niemu stała się popularna, bogata, tylko po to, żeby po chwili to stracić. Dla
niej zawsze było wszystkiego za mało. Pragnęła jak najwięcej pieniędzy i jak
najwięcej uczuć kierowanych w jej stronę, mimo, że ona sama nie oddawała nic w
zamian. Jednak nigdy nie przyszło jej do głowy, że on odszedł przez nią, że źle
go traktowała, dla Lisy Marie liczyło się tylko to, że zostawił ją dla NIEJ.
Dla tej cholernej zdziry, bo skoro odbiła jej faceta to przecież nią była,
prawda? Panna Smith miała w sobie wiele nienawiści, ale nigdy nie nienawidziła
kogoś bardziej niż Heleny Bonham Carter, kobiety, która odebrała jej nie tylko
narzeczonego, ale także to czym Lisa żyła: sławę. Za to postanowiła się zemścić.
Niczego bardziej nie pragnęła niż zemsty.
***
- Zamierzacie wziąć ślub? – Elena patrzyła na nich z uśmiechem osoby, o
bardzo niecnych zamiarach.
- Mamo, na miłość boską. – Helena oparła głowę o dłoń. – Nie, nie
rozmawiamy o tym, dopiero co się związaliśmy. – spojrzała na Tima
przepraszająco, a ten obdarował ją
uśmiechem.
- Może kiedyś. – odpowiedział.
- Dobrze, przepraszam, już nie będę się wtrącała… co z tą herbatą,
skarbie?
- Ach, tak, herbata. – Hellie wyszła z salonu.
- A teraz powiedz mi szczerze, mój drogi, co ty planujesz? – uśmiechnęła
się mrużąc oczy.
- W zasadzie… no w sumie to nic nie planuje.
- Jak to? Nie masz żadnego pomysłu na przyszłość? – uniosła brwi.
- To znaczy… - trochę zaplątał się we własnych myślach. – Liczę na to,
że będziemy razem, ale, tak jakby, daję losowi wolną rękę.
- Czyli co będzie to będzie?
- Tak… tak myślę.
- Ale wiesz co ci zrobię jeśli ją skrzywdzisz? – powiedziała całkiem
poważnie, ale kącik jej ust delikatnie drgnął.
- Przypuszczam, że lwy najedzą się moją wątrobą.
- Mniej więcej. – zaśmiała się.
- Dwie łyżeczki? – krzyknęła Helena z kuchni.
- Tak, skarbie, dwie.
***
„Czas tak szybko leci. – to zdanie przychodziło Timowi do głowy
właściwie codziennie”. Mijały dni, tygodnie, miesiące… a konkretniej cztery
miesiące. Może trochę ponad, ale Tim wciąż miał wrażenie, że dopiero wczoraj ją
poznał, że wczoraj zobaczył ją w kostiumie małpy, wczoraj byli w Paryżu,
wczoraj pierwszy raz ją pocałował. Jednak minęło już półtorej roku odkąd ją
poznał, a teraz siedział w kawiarni i na nią czekał. Zawsze czekał, bo zawsze
przychodził sporo wcześniej, nie tylko po to, żeby się nie spóźnić, ale po to,
żeby zobaczyć jej uśmiech, kiedy zauważała, że czekał, że gotów jest czekać o
każdej porze dnia i nocy.
- Cześć, kochanie. – wstał, kiedy podeszła do stolika.
- Cześć. – pocałowała go. – Długo czekałeś?
- Nie, chwileczkę. – uśmiechnął się i obydwoje usiedli. – Jak na planie?
- Świetnie. – pokazała zęby w szerokim uśmiechu. – Aż nie mogę doczekać
się jutra, poważnie. Będzie mi strasznie szkoda, jak skończymy ten film.
- Dużo wam zostało?
- Odrobinkę. Czytałeś scenariusz, prawda?
- Tak, pewnie, że tak. Czuję obowiązek interesowania się wszystkim co
robisz, nie wiem czy to normalne. – zaśmiał się.
- Pilnujesz mnie…? – zmrużyła oczy.
- Gdzieżbym śmiał?
- Pójdziesz ze mną na premierę, tak?
- Pewnie… z tym, że media o nas nie wiedzą.
- No to się dowiedzą. Jeśli nie wcześniej to na samej premierze.
- Jesteś pewna?
- Daj spokój, dowiedzieliby się, wcześniej czy później, po co to
przeciągać?
- Bo prywatność…
- Jeśli przyjdę na tę premierę sama to i tak będą próbowali dociec czy
kogoś mam, będą tropić jak jakieś cholerne psy, a wtedy będą łazić za mną krok
w krok, jak myślisz, lepiej zrobić tak czy „rzucić” im informację w twarz?
- Właściwie to masz racje.
- Pewnie, że mam, przyzwyczajaj się, ja nie Lisa, swój rozum mam. –
uśmiechnęła się unosząc jedną brew.
- No wiesz?
- No co? Przecież mówię prawdę.
- Co dla państwa? – kelner podszedł do stolika.
- Dwie małe latte macchiato. – kelner podziękował i odszedł.
- Skąd wiedziałeś co chcę?
- A nie chciałaś macchiato?
- Chciałam, ale nie w tym rzecz.
- Zdążyłem cię trochę poznać. Przypomnisz mi tytuł tego filmu…?
- Rozdarte Serce.
- No właśnie! Wypadło mi z głowy.
- Proszę bardzo. – zaśmiała się.
Po skończeniu kawy postanowili iść na spacer. Uwielbiali spacerować po
Londynie, szczególnie w czerwcu, kiedy była ładna pogoda. Nikt nie zwracał na
nich szczególnej uwagi, co nie zdarzało się zbyt często w przypadku Tima. Na
niego, z reguły, wszyscy patrzyli, ale nie kiedy był z nią, wtedy wszystko
wydawało się inne, lepsze, przyjemniejsze. Za każdym razem, kiedy ją widział
czuł to miłe, ciepłe ukłucie w sercu. Wydawało mu się, że nigdy nie był
szczęśliwszy i może nawet dobrze mu się wydawało. Podobno najważniejsze w życiu
to kochać i być kochanym, a Tim Burton doświadczył tego na własnej skórze.
Wreszcie.
Co do Heleny, ona czuła się podobnie. Pierwszy raz od bardzo dawna
zupełnie niczym się nie przejmowała, interesowało ją tylko to co dotyczyło jego
i tego co było między nimi. Już nic innego się nie liczyło. Nie potrzebowała
Oscara, bo po co? Nieważne było to co napiszą o niej w gazecie, to co napisze
krytyk. Nie czuła już tak ogromnej potrzeby bycia docenianą aktorką, bo on ją
doceniał, nie dbała o opinie innych. Stwierdziła, że było głupia, że w ogóle
kiedykolwiek przejmowała się opinią innych. „Już nigdy więcej. – przyrzekała
sobie.-Nigdy.”
***
- Helena! – wszedł to jej domu. – Gdzie jesteś?
- Na górze!
- Posłuchaj… - zaczął wchodząc po schodach. – Jesteśmy w gazecie.
- Co?
- Sama zobacz. – podał jej magazyn. – Musieli nam zrobić zdjęcia jak
byliśmy w parku tydzień temu.
- Skąd wiedzieli, że tam jesteśmy?
- Nie wiem, może nie wiedzieli, może akurat przypadkiem na nas trafili.
- Fajne mają te przypadki. Ciekawe czy dobrze się sprzedajemy. – zaczęła
się śmiać.
- Zapewne jak świeże bułeczki. – odpowiedział bez entuzjazmu.
- Daj spokój. – rzuciła gazetę na komodę i zawiesiła mu ręce na szyi. –
Nie wiem jak ciebie, ale mnie mało obchodzi co napisali. – pocałowała go
delikatnie.
- Masz racje. Po co marnować czas na gazety, kiedy można zrobić coś
bardziej pożytecznego. – mówiąc to podniósł ją
lekko i położył na łóżku i zawisł nad nią.
- Właśnie o tym mówię. – zaśmiała się. – Ale jeśli o to chodzi, to nie
teraz. – pocałowała go jeszcze raz i wstała.
- Jak to? Dlaczego? – również się podniósł, a jego twarz przybrała
smutny wyraz.
- Muszę iść na plan. – pogładziła go dłonią po policzku.
- Teraz? Jest czwarta popołudniu. – zauważył.
- Dzisiaj kończymy zdjęcia. W zasadzie to ostatnia scena. Jak chcesz
możesz iść ze mną.
- Pewnie. – uśmiechnął się. – I tak nie mam nic do roboty.
- To chodź, właśnie miałam wychodzić. – wyciągnęła do niego dłoń, którą
on delikatnie chwycił i pocałował.
***
- Wszyscy już wiedzą. - Tim posłał jej ciepły uśmiech. - I chyba się cieszę.
- Ale co wiedzą?
- Że jesteśmy razem. W internecie znalazły się nasze zdjęcia z planu.
- Ach, to tak.
- I co teraz robimy?
- Nic. Pójdziemy razem na premierę, po jakimś czasie szum przycichnie.
- Racja, w końcu wszyscy się przyzwyczają.
- No właśnie. - poprawiła mu krawat. - Wyglądasz jakbyś szedł na pogrzeb.
- A ty dalej swoje.
- Dobrze, już daję ci spokój, bo i tak cię z tego nie wyciągnę.
- To ty masz błyszczeć, nie ja. To twój film.
- Kolejny do kolekcji. - westchnęła.
- To chyba dobrze, co?
- Pewnie! Uwielbiam tę pracę. Tylko za każdym razem mi szkoda jak się kończy. Nawiązujesz tyle kontaktów z ludźmi i nagle musisz się z nimi wszystkimi pożegnać.
- Zawsze możesz na nich trafić przy kolejnych produkcjach.
- Tak, pewnie, że tak. Tylko już nie w tym samym składzie.
- Ze mną nigdy nie będziesz musiała się żegnać. I możemy też razem pracować.
- Tak? - zaczęła się śmiać. - Mam zostać twoją prywatną aktorką?
- Może nie tak całkiem, trochę się tobą podzielę z innymi reżyserami... czasem. Ale cała reszta jest moja, jasne?
- Oczywiście. - cmoknęła go w policzek. - A teraz wychodzimy, bo się spóźnimy.
- Który dzisiaj?
- Szósty września. - otworzyła drzwi. - No chodź już!
- Szósty września. - otworzyła drzwi. - No chodź już!
*Premiera "Rozdartego Serca", 2002*