Rozdział 10
Helena siedziała w
samolocie i nerwowo patrzyła na trzęsące się niebezpiecznie skrzydło samolotu.
Nie lubiła siedzieć przy oknie. W ogóle nie lubiła latać, niestety praca ją do
tego zmuszała. „Moje życie to jeden wielki lot. – myślała z goryczą. – Do tego
bez osoby towarzyszącej.”
- Może coś do picia?
– śliczna, młoda stewardessa uśmiechnęła się serdecznie.
- Herbaty poproszę.
– odwzajemniła uśmiech. – Kiedy lądujemy? – zapytała odbierając kubeczek.
- Od 15 do 25 minut.
- Dziękuję.
„Jeszcze tylko chwila i będę w Paryżu. – poczuła ulgę. – No i
zobaczę Tima.” Spojrzała w okno, ale tym razem ze spokojem i uśmiechem.
***
Tim zaparkował
samochód na parkingu niedaleko lotniska. Spojrzał na zegarek. Było po piątej
rano. Samolot Heleny miał lądować o w pół do szóstej. „Poczekam. – uśmiechnął
się sam do siebie.” Nie chciał bezczynnie stać, więc wszedł do perfumerii.
Bardzo lubił perfumerie, sam miał na półkach mnóstwo różnych wód kolońskich.
Lisa także, bo często kupując jakieś sobie kupował przy okazji dla niej. Jednak
ona i tak zawsze wolała te, które kupowała sama, nigdy nie zdawała się na jego
gust. Po chwili chodzenia po sklepie jego uwagę przyciągnęła różowa buteleczka
Gucci. „Śliczne. – pomyślał, kiedy poczuł zapach tych perfum.” Bez namysłu podszedł
do kasy i je kupił. „Cholera, chyba naprawdę mam problem. – pomyślał po wyjściu
ze sklepu i spojrzeniu na ślicznie zapakowaną wodę. – Ja nałogowo kupuję
perfumy.” Stał tak jeszcze chwilę, a potem pomyślał, że skoro już kupił perfumy
to pójdzie po jakąś ładną torebeczkę i kwiaty.
***
- Tim… przecież nie
musiałeś... – wydukała patrząc z wielkimi oczami na bukiet długich róż.
- Wiem. Ale
chciałem. – odpowiedział zdecydowanie.
- Gdybym wiedziała
to nigdy nie prosiłabym cię o to, żebyś po mnie przyjechał.
- Och, proszę cię,
przestań. – spojrzał na nią czule wysuwając do przodu kwiaty.
- Dziękuję, niczym
sobie na to nie zasłużyłam, ale to najbardziej uroczy gest jakiego miałam
okazję doświadczyć. – powiedziała odbierając okazały bukiet.
- Mam coś jeszcze, ale to dam ci w
samochodzie.
- O jej, Tim…
- Cii, nie marudź. –
roześmiał się.
Wsiedli do samochodu. Helena włączyła radio, rozbrzmiały
dźwięki „I Don’t Wanna Miss a Thing”.
- Na ironie znowu ta
piosenka. Leci za każdym razem kiedy wsiadam do twojego samochodu. – zaczęła
się śmiać.
- Rzeczywiście.
Teraz jak ją słyszę to myślę o tobie… no właśnie… - wyciągnął z teczki ładnie
zapakowane perfumy.
- Tim, ja nie mogę,
daj je Lisie.
- Nie mogę dać ich
Lisie.
- Dlaczego?
- Bo kupiłem je z
myślą o tobie. Pasują do ciebie, na niej byłyby okropne. – patrzył na nią tym
swoim szczerym wzrokiem, który miał za każdym razem kiedy mówił coś nie do
końca normalnego.
- Ale przecież to
perfumy, zawsze będą pachniały tak samo. – jej wzrok był zupełnie pusty, nic
nie wyrażał.
- Nie. Perfumy
odzwierciedlają to jaki jest człowiek. Wszystkie, które kupuje Lisa są mocne i
mają ostry zapach. Te są delikatne, słodkie i świeże. Nie pasują do Lisy, nie
mogę ich jej dać. – nie chciał mówić, że prawdziwym powodem jest to, że Smith
nie jest już jego narzeczoną. Zerwał zaręczyny niedługo przed wylotem do
Francji.
- Myślisz, że jestem
delikatna i słodka? – uśmiechnęła się lekko, ale on nie odpowiedział. Dalej
patrzył na nią w ten sam sposób. – Dziękuję. – wzięła paczuszkę z jego rąk, a
on odpalił samochód.
- Nie mogę cię
rozszyfrować. Jesteś bardzo zamknięty w sobie. Chciałabym, żebyś się czasem
trochę otwierał. Wiem, że cię znam, może nie tak dobrze jak Lisa, ale znam,
mimo, że nic o sobie nie mówisz.
Przez jakiś czas siedzieli w ciszy. Helenę to zaczynało
drażnić, chciała, żeby odpowiedział. „Niech powie cokolwiek! Chociażby
‘spadaj’, ale niech się odezwie! – huczało jej w głowie.”
- Znasz mnie lepiej
niż ona. – w końcu przerwał milczenie.
- Jakim cudem? Ona z
tobą mieszka, a mnie mało o sobie mówisz.
- Ale jak już mówię
to słuchasz. Ona nigdy nie słucha. I nigdy nie widzi. Nic nie widzi.
W końcu dotarli do
hotelu, w którym mieli zarezerwowane pokoje. Obydwoje dostali bardzo drogie i
bardzo piękne apartamenty z widokiem na panoramę cudownego Paryża.
- Kocham to miasto.
– powiedziała, kiedy stanęła przy przeszklonej ścianie w pokoju.
- Tak, jest dosyć
urodziwe.
- Dosyć urodziwe?
Spójrz! Jest przepiękne.
- Wolę patrzeć na
ciebie. – stał przez chwilę z poważną miną. Dostrzegł, że Helena ma łzy w
oczach, kiedy skierowała twarz ku niemu. – O nie, proszę cię tylko nie…
powiedziałem coś złego?
- Nie. – pokręciła
energicznie głową. – Zupełnie nic złego… - spojrzała w dół. – Ale wytłumacz mi…
- nie odrywała oczu od podłogi. - …co ty właściwie do mnie czujesz. –
dokończyła podnosząc wzrok na niego. – To znaczy, ty w ogóle coś do mnie
czujesz, czy tylko ze mną flirtujesz?
- Oczywiście, że
czuję. Flirtować nawet nie potrafię. A co czuje? Na to pytanie chyba ci nie
odpowiem, bo pierwszy raz w życiu doświadczam takiego uczucia, nie do końca
wiem jak to nazwać. – kiedy skończył Helena kiwnęła głową ze zrozumieniem, po
czym zrobiła krok ku niemu i delikatnie go pocałowała.
- Dobra odpowiedź. –
przerwała. Po chwili pocałowała go ponownie, tym razem dłużej. – Narobię ci
kłopotów. - przerwała po raz kolejny.
- Czemu cały czas
przerywasz? – spytał lekko rozbawiony.
- Nie wiem czy
zauważyłeś, ale mam taki mały problem, że bardzo dużo mówię.
- Zauważyłem. –
pocałował ją w dłoń. – I nie martw się o moje kłopoty, bo jedynym prawdziwym
jaki miałem była moja narzeczona.
- No właśnie. –
puściła jego rękę i podeszła do swojej walizki. – Masz narzeczoną... czekaj, a
gdzie ona właściwie jest?
- Pewnie gdzieś w
Londynie.
- Chwila,
powiedziałeś „miałem” i „była”? Czemu mówisz w czasie przeszłym? – spojrzała na
niego szeroko otwartymi oczami, dopiero teraz do niej dotarło to co dokładnie
powiedział.
- Rozstałem się z
nią.
- Co? – otworzyła
usta ze zdumienia. – Kiedy?
- Jakiś tydzień
temu. – uśmiechnął się. – Nareszcie jestem wolny. Po tylu latach. – powiedział
bardziej do siebie niż do niej.
- O nie… o nie, o
nie, o nie, znowu to zrobiłam. To przeze mnie, byliście ze sobą tyle lat i
nagle ja się pojawiłam i wszystko zepsułam. Dlaczego ja zawsze muszę rozbijać
związki? Nie mogę być normalna? – rzuciła się ciężko na łóżko i ukryła twarz w
dłoniach.
- Hej, przestań!
Przecież to nie twoja wina. Chciałem się z nią rozstań. Od dawna o tym
myślałem, ale nie miałem pretekstu. Sam sobie nie potrafiłem odpowiednio
wytłumaczyć czemu chcę to zakończyć. Teraz wreszcie otrzymałem swój powód. –
usiadł obok niej i objął ją ramieniem.
- Musimy kupić ci
koszulę. Obiecałeś mi, że będę mogła wybrać. – oparła głowę o jego klatkę
piersiową.
- Wiem, pamiętam. Po
południu odwiedzimy kilka sklepów.
- Ale naprawdę
założysz to co wybiorę? – spojrzała na niego z cwaną miną.
- Jeśli nie będzie
różowa ani fioletowa i nie będzie miała falbanek, koronek i tego typu rzeczy to
owszem, założę. – parsknął śmiechem.
***
- Przymierz tą! Tak,
ta mi się podoba. – dorwała niebieską, fikuśną koszulę, z śmiesznymi falbankami
na rękawach.
- O nie! – zaczął
się śmiać. – Nawet nie ma mowy! Nie dam zrobić z siebie smerfa-geja z
falbankami na rękawach.
- Żartowałam. –
spojrzała na niego kpiąco. – Ale warto było, strach w twoich oczach był
bezcenny. Nie, a teraz na poważnie, idź do przebieralni. – wcisnęła mu w ręce
koszulę w kolorze lekko zgniłej zieleni.
- Dobra, tą
ostatecznie mogę założyć.
Po kilku minutach byli już przed sklepem z zapakowaną
koszulą.
- Boże, co ja dla
ciebie robię. – zaśmiał się.
- Oj, przestań.
Przecież jesteś ekscentrykiem. Właśnie o to chodzi w byciu ekscentrykiem.
- A ty skąd wiesz?
- Błagam cię, spójrz
na mnie. To powinno wystarczyć jako odpowiedź.
- W sumie racja. –
zmierzył ją od góry do dołu. – A co zakładasz na samą premierę?
- Mam czarną
sukienkę.
- Czarną? No bez
żartów, będę wyglądał jak kretyn.
- Tylko właśnie
dlatego chcę, żebyś ty był kolorowy, bo ja będę cała na czarno, tylko buty mam
purpurowe. Będziesz uroczo kontrastował.
- Jaja sobie robisz?
– parsknął śmiechem. – Ja uroczo? Nie rozśmieszaj mnie.
- A śmiej się,
śmiej. Ja się będę śmiała jak wieczorem założysz tę koszulę.
- Mogłabyś mnie
wspierać.
- Wspieram. Tylko
mentalnie.
- A mogłabyś mniej
mentalnie, a bardziej realnie?
- Zastanowię się.
- Helena… czy my
jesteśmy właściwie parą?
- Nie wiem. –
spojrzała na niego z zaskoczeniem. – Przerażające, że w ogóle pytasz.
- Pocałowałaś mnie
dzisiaj. Dwa razy… a ja chyba powiedziałem, że cię kocham.
- Nie wprost, ale
chyba tak, chyba powiedziałeś. – zaśmiała się.
- Powiedziałem. Uwierz
mi na słowo.
- Więc teraz mi
powiedz, jesteśmy parą, czy dobrymi przyjaciółmi?
- A jak byś wolała?
- Chyba jeszcze nie
mam zdania.
- Poczekajmy,
zobaczymy jak wyjdzie.
- Ale naprawdę mnie
kochasz? – spojrzała na niego badawczo.
- Coś mi się wydaje,
że prędzej czy później i tak będziemy parą.
- Wiem, Timi, nie
jestem ślepa. Właściwie to już zaczęłam planować kiedy oficjalnie przedstawię
cię rodzicom jako mojego faceta.
- I kiedy?
- Jak wrócimy do
Londynu. – uśmiechnęła się.
- Czyli teoretycznie już jesteśmy parą.
- Chyba tak… wiesz,
skoro i tak mamy być to chyba lepiej prędzej niż później, nie?
- Zgadzam się… tak
mi się przypomniało jak Matilda pytała czy będę twoim mężem… powiedziałem jej,
że nie, będzie zaskoczona.
- A zamierzasz być
moim mężem? – spojrzała na niego trochę dziwnie.
- Zamierzam być
twoim domem, czy mężem? Zobaczymy.
- Dom jest chyba
nawet pożyteczniejszy. – zażartowała. Była tak szczęśliwa. Miała pewność, że
teraz już na pewno wszystko się ułoży, ona od dawna kochała go, a on ją, znali
się rok, ale to wystarczyło, żeby się przekonać, iż są dla siebie stworzeni.
***
- Łooł… wyglądasz
fenomenalnie… ładna sukienka. – mierzył ją z zachwytem uważnym spojrzeniem. – I
fryzura. Buty też. W ogóle cała jesteś ładna.
- Dziękuję. –
parsknęła śmiechem. – Masz ładną koszulę.
- Wiem. Mam dobrą
stylistkę.
- Nie podlizuj się!
Musimy iść, bo się spóźnimy. – wyszli przed hotel, a Tim nerwowo rozejrzał się
dookoła. Zapomniał gdzie postawił samochód. Często o tym zapominał. Spojrzał na
Helenę.
- Co? – zapytała
zaskoczona.
- Nie wiem gdzie
jest samochód.
- Nie żartuj.
- Nie, mówię serio,
nie pamiętam gdzie go postawiłem.
- No to świetnie.
- Czekaj chwilę,
przypomnę sobie… a ty może nie wiesz?
- Skąd?
- No wiesz, byłaś
przy tym jak do parkowałem.
- Przestań! Kobiety
nigdy nie pamiętają takich rzeczy.
- Wybacz,
zapomniałem.
- Zapomniałeś o
czymś jeszcze?
- Cholera!
- Co znowu?
- Kluczyki!
- Kpisz?
- Poczekaj, zaraz
wracam.
- Tak. – powiedziała
sama do siebie po cichu, kiedy Burton wrócił do hotelu. – Fantastycznie.
Świetnie. Genialnie. Jesteśmy parą od niespełna pięciu godzin, a czuję się
jakbyśmy byli starym, dobrym małżeństwem.
Stała przed wejściem dobre dziesięć minut. „Gdzież on polazł
do diaska?! Powinien już tu dawno być. Spóźnimy się, po prostu świetnie.
Nienawidzę spóźnialstwa. Sama nigdy się nie spóźniam, ale jeśli tak będzie, to
od dziś będę spóźniała się wszędzie. Tak to już jest jak wiążesz się z
reżyserem kretynko. – myślała z wściekłością. – Czekam jeszcze pięć minut. Jak
nie wróci to dzwonię po taksówkę i sama tam jadę.”
- Jestem! – wybiegł
zdyszany.
- Tak szybko? Jak
udało ci się wjechać windą aż na samą górę i zjechać TYLKO w 15 minut? Masz
jakieś nadprzyrodzone moce czy co? Może …
- Przestań! Proszę
cię, tylko się nie kłóćmy… utknąłem w windzie, zacięła się. Razem z moją
francuską psychofanką. Jakiś koszmar, prawie się rozpłakała jak mnie zobaczyła
i wbiegła do windy, żeby poprosić o autograf, potem ta cholerna winda musiała
się zaciąć. Akurat wtedy. Kierownik musiał zejść do piwnicy i zresetować
zasilanie. – z wściekłością patrzył na swoje buty. Helena przez chwilę
obserwowała go z wielkimi oczami, a potem wybuchła śmiechem. – Bawi cię to? –
zapytał przenosząc na nią wzrok. – Nie ma w tym nic śmiesznego.
- Przepraszam. –
dusiła się śmiechem. – Po prostu byłam na ciebie wściekła, a teraz jak
wyobraziłam sobie ciebie z tą psychofanką w tej windzie to nie wytrzymałam. –
opanowała się. – Przepraszam. Naprawdę. Mój ty biedaku. – pogładziła dłonią
jego policzek.
- Ale w tej windzie,
jak ona tak nawijała o tym, że będzie kiedyś moją żoną to przypomniałem sobie,
gdzie zaparkowałem samochód.
- Mówiła, że będzie
twoją żoną? Niech ja ją tylko dorwę. – wrócił jej napad śmiechu.
- Ha, ha, ha. –
lekko się uśmiechnął. – A teraz chodźmy, bo się spóźnimy. – złapał ją za rękę i
pociągnął w stronę samochodu.
***
- Helena! Helena!
Tim! Spójrzcie w prawo! – przekrzykiwali się, jeden przez drugiego,
fotoreporterzy. Carter i Burton cierpliwie pozowali słuchając ich.
- Dobrze, koniec,
dziękujemy. – powiedział w końcu Tim i,
ku uldze Heleny, pokierował ją w stronę wejścia do dużego budynku, w którym
miał odbyć się premierowy pokaz filmu.
- Za ile się
zaczyna?
- Za dwadzieścia minut.
- Och, to dobrze,
muszę zapalić.
- Myślałaś kiedyś,
żeby rzucić?
- Myśleć myślałam,
ale próbować nie zamierzam. – zaczęła się śmiać.
- To straszny nałóg.
- Przeszkadza ci to,
że palę? – uniosła brwi.
- Nie… a właściwie
to tak. Zabijasz się.
- Błagam cię, nie
rozśmieszaj mnie. Teraz mnie wkurzyłeś i jeszcze bardziej mam ochotę na
papierosa, więc wybacz, ale się oddalę, żebyś nie musiał wdychać
śmiercionośnego dymu. – odwróciła się na pięcie.
- Czekaj! –
krzyknął, kiedy była już parę metrów od niego, ale nie zatrzymała się, dalej
szła szybko. Jednak nie trudno było mu ją dogonić, była niska, więc miała
krótkie nóżki, przez co stawiała małe kroczki. Za to on był wysoki, a jego
kroki były sprężyste i wręcz milowe, w porównaniu do jej. Złapał ją za ramię i przyciągnął delikatnie
do siebie. – Przepraszam.
- Za co? – odwróciła
się i spojrzała na niego z pogardą.
- Za to, że już się
czepiam. Nie przeszkadza mi to, naprawdę. Po prostu nie jestem szczególnym
zwolennikiem nikotyny.
- W takim razie
odejdź, bo chcę zapalić.
- No to pal, nie
muszę odchodzić, nic mi nie będzie. – uśmiechnął się, a ona wyjęła z torebki
paczkę papierosów i zapalniczkę. – Nie powiedziałaś czy przyjmujesz
przeprosiny. – zauważył.
- Bo jeszcze się zastanawiam
czy przyjąć.
- Tak myślałem.
Żelazna kobieca logika. – zaśmiał się cicho.
- Naśmiewasz się z
kobiet?
- Nie naśmiewam się.
Tylko żartowałem… chyba zupełnie straciłaś humor, co?
- Ty mi go zepsułeś.
– patrzyła na niego z zawiścią paląc papierosa, ale po chwili jej spojrzenie
złagodniało. Miał smutny, pełen skruchy, przepraszający wyraz twarzy i nerwowo
wyginał palce u rąk. – Przestań. – złapała go za rękę. Nie lubiła kiedy ktoś
tak robił.
- Proszę cię, nie
chcę, żebyś się na mnie wściekała i miała zły humor przez to, że palnąłem jakąś
głupotę. Powiedz, że wybaczasz. – uśmiechnął się zabawnie. Lubiła, kiedy się
tak uśmiechał, zawsze ją to bawiło.
Próbowała zatrzymać posępny wyraz twarzy, ale nie wytrzymała i przez chwilę na
jej twarzy zabłysnęło zadowolenie, ale po chwili znowu zaczęła kontrolować
mimikę i udawała obrażoną. – Uśmiechnęłaś się! – parsknął śmiechem. –
Widziałem!
- Przewidziało ci
się.
- Nie, nie, nie! Na
pewno się uśmiechnęłaś, mnie nie oszukasz!
- Wcale się nie
uśmiechnęłam. – zgasiła papierosa i wyrzuciła do kosza.
- A jednak!
- Nie prawda!
Przestań mi to wmawiać. – ciężko jej było powstrzymywać śmiech.
- Jestem po
czterdziestce, ale wzrok mam jeszcze dobry. – podszedł do niej, teraz dzieliło
ich kilka milimetrów.
- W takim razie coś
sobie uroiłeś.
- Nic sobie nie
uroiłem. – nagle zaczął ją łaskotać. – Przyznaj, że się uśmiechnęłaś!
- Nie ma mowy. –
wyrywała się ze śmiechem.
- Przyznaj się.
- Nie! Tim,
przestań!
- Jak się przyznasz
to przestanę.
- Dobra!
Uśmiechnęłam się!
- Czemu się
uśmiechnęłaś, skoro jesteś na mnie zła? – przestał i odwrócił ją do siebie
przodem.
- Bo lubię tą twoją
minę. – odpowiedziała szybko i bez wahania.
- Którą? Tą? –
zademonstrował ten swój śmieszny wyraz twarzy.
- Tak, dokładnie tą.
– zaczęła się śmiać.
- Czyli rozumiem, że
przeprosiny przyjęte, tak?
- No, powiedzmy.
- Powiedzmy? –
zrobił ruch, który oznaczał, że zaraz znów zacznie ją łaskotać.
- Dobrze, dobrze! –
odskoczyła od niego ze śmiechem. – Przyjęte.
- No. I tak ma być.
- I pewnie będzie. –
podeszła do niego i objęła go w pasie.
- Chodź, zaraz
będzie się zaczynał film.
Weszli na salę
kinową, ich miejsca były obok Marka i Tima Rotha. Przywitali się z nimi i usiedli.
Kurtyna się rozsunęła ,po czym zaczął się film. Siedzieli przez 10 minut
oglądając po raz trzeci „Planetę Małp”.
- Chce ci się to
oglądać? – szepnął jej do ucha.
- Nie. Robię to
tylko dlatego, że to twój film, bo ogólnie to nie znoszę oglądać siebie na
ekranie.
- To chodź,
pójdziemy się przejść. Wrócimy pod koniec. – wstali z foteli starając się nie przeszkadzać innym i wyszli.
- To gdzie idziemy?
- Plac Zgody jest
niedaleko.
- Jaki romantyk. –
spojrzała na niego podejrzliwie.
- Tam jest pięknie
wieczorami.
- Skąd wiesz?
- Z tego samego
źródła co ty. – ruszyli w kierunku Placu.
- Naprawdę? Ty też
przyjeżdżałeś tu z Kennethem Branaghiem? – zaczęła się śmiać.
- Dobra, z trochę
innego źródła. – uśmiechnął się. – Dawno skończyłaś z Branaghiem?
- Dwa lata temu.
- To już sporo
czasu… i co? Od tamtej pory jest sama?
- Są tematy, których
lepiej nie poruszać.
- Jakaś tajemnica?
- To nie tajemnica.
– zastanawiała się przez chwilę. - Dobra, powiem ci. Po rozstaniu z Kenem
poznałam Steva Martina. Nagrywaliśmy razem film i jakoś tak wyszło, że przez
chwilę byliśmy parą. Nawet mi się oświadczył.
- Żartujesz! I co?
- Odmówiłam. No i
się skończyło. Potem zadzwoniłeś z propozycją tego castingu…. Dalszą część
historii już znasz. – więcej nie powiedziała. On też się nie odzywał, szli bez
słowa, każde czekając, aż odezwie się drugie. Nie doczekali się, aż w końcu
byli już na Placu Zgody. Dotarcie zajęło im około czterdziestu minut, więc nie
mogli siedzieć tam zbyt długo, ponieważ
przed końcem filmu powinni wrócić na salę. Usiedli na przy fontannie.
- Zdążyłam już
zapomnieć jak piękne jest to miejsce. – rozejrzała się dookoła z zachwytem.
- Tak, przepięknie.
– nie patrzył jednak na krajobraz, ale na nią.
- Mogłabym spędzić
tak resztę życia.
- Ja też. – wciąż
nie odrywał od niej wzroku.
- Coś się stało? –
zorientowała się w końcu, że na nią patrzy.
- Nie, nic… a może
coś? Sam nie wiem.
- Chyba nie
rozumiem. – zmarszczyła brwi.
- Pamiętasz jak
któregoś razu pytałem cię, czy wyszłabyś za mnie, gdybym nie był z Lisą? –
przytaknęła delikatnie, więc ciągnął dalej. – Nie jestem już z Lisą, wiesz o co
chce…
- Stop! Na miłość
boską stop! Timi, przestań się spieszyć, bo za szybko dotrzesz do mety. –
spojrzała na niego z mieszanką przerażenia i czułości.
- Masz racje. Tylko mam wrażenie, że mi uciekniesz, nie
wiem czemu, ale jest we mnie jakiś dziwny, niewyjaśniony lęk, że to wszystko co
się dzisiaj stało nie jest prawdą, a za chwilę się obudzę.
- Ale ty nie śpisz.
– uśmiechnęła się promiennie.
- Skąd mogę mieć
pewność?
- Zaufaj mi.
- Tak właśnie
powiedziałabyś w moim śnie.
- Tim… - przysunęła
się bliżej niego i położyła dłoń na jego dłoni. - …gwarantuje ci to, że nie
śpisz. Paryż jest prawdziwy, fontanna jest prawdziwa, ja jestem prawdziwa. –
spojrzała mu w oczy. – Nigdzie nie ucieknę, ale ty też musisz być cierpliwy.
- Na pewno nie
uciekniesz? – posłał jej ciepły uśmiech, a ona pokiwała głową twierdząco. – I
mam być cierpliwy? – przytaknęła. – A mogę cię pocałować? – w odpowiedzi
przysunęła się do niego tak blisko, że ich nosy się stykały. Ich usta połączyły
się na pięć sekund, później Helena zakończyła pocałunek i rzuciła mu się na
szyję. Objął ją z zadowoleniem.
- Musimy już iść. –
powiedziała cicho.
- Wiem. – wstali i
objęci ruszyli w stronę miejsca premiery. Tim nie pamiętał kiedy ostatni raz
czuł się tak fantastycznie, miał przy sobie kobietę swoich marzeń, swoją muzę,
największą inspirację, a ona naprawdę coś do niego czuła i wcale nie zależało
jej na jego sławie czy pieniądzach. Nigdy
nie był z kobietą, której na tym nie zależało.
*Tim i Helena, 2001*
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz