poniedziałek, 2 września 2013

Rozdział 10

   Helena siedziała w samolocie i nerwowo patrzyła na trzęsące się niebezpiecznie skrzydło samolotu. Nie lubiła siedzieć przy oknie. W ogóle nie lubiła latać, niestety praca ją do tego zmuszała. „Moje życie to jeden wielki lot. – myślała z goryczą. – Do tego bez osoby towarzyszącej.”
   - Może coś do picia? – śliczna, młoda stewardessa uśmiechnęła się serdecznie.
   - Herbaty poproszę. – odwzajemniła uśmiech. – Kiedy lądujemy? – zapytała odbierając kubeczek.
   - Od 15 do 25 minut.
   - Dziękuję.
„Jeszcze tylko chwila i będę w Paryżu. – poczuła ulgę. – No i zobaczę Tima.” Spojrzała w okno, ale tym razem ze spokojem i uśmiechem.

***
   Tim zaparkował samochód na parkingu niedaleko lotniska. Spojrzał na zegarek. Było po piątej rano. Samolot Heleny miał lądować o w pół do szóstej. „Poczekam. – uśmiechnął się sam do siebie.” Nie chciał bezczynnie stać, więc wszedł do perfumerii. Bardzo lubił perfumerie, sam miał na półkach mnóstwo różnych wód kolońskich. Lisa także, bo często kupując jakieś sobie kupował przy okazji dla niej. Jednak ona i tak zawsze wolała te, które kupowała sama, nigdy nie zdawała się na jego gust. Po chwili chodzenia po sklepie jego uwagę przyciągnęła różowa buteleczka Gucci. „Śliczne. – pomyślał, kiedy poczuł zapach tych perfum.” Bez namysłu podszedł do kasy i je kupił. „Cholera, chyba naprawdę mam problem. – pomyślał po wyjściu ze sklepu i spojrzeniu na ślicznie zapakowaną wodę. – Ja nałogowo kupuję perfumy.” Stał tak jeszcze chwilę, a potem pomyślał, że skoro już kupił perfumy to pójdzie po jakąś ładną torebeczkę i kwiaty.

***
   - Tim… przecież nie musiałeś... – wydukała patrząc z wielkimi oczami na bukiet długich róż.
   - Wiem. Ale chciałem. – odpowiedział zdecydowanie.
   - Gdybym wiedziała to nigdy nie prosiłabym cię o to, żebyś po mnie przyjechał.
   - Och, proszę cię, przestań. – spojrzał na nią czule wysuwając do przodu kwiaty.
   - Dziękuję, niczym sobie na to nie zasłużyłam, ale to najbardziej uroczy gest jakiego miałam okazję doświadczyć. – powiedziała odbierając okazały bukiet.
   - Mam coś jeszcze, ale to dam ci w samochodzie.
   - O jej, Tim…
   - Cii, nie marudź. – roześmiał się.
Wsiedli do samochodu. Helena włączyła radio, rozbrzmiały dźwięki „I Don’t Wanna Miss a Thing”.
   - Na ironie znowu ta piosenka. Leci za każdym razem kiedy wsiadam do twojego samochodu. – zaczęła się śmiać.
   - Rzeczywiście. Teraz jak ją słyszę to myślę o tobie… no właśnie… - wyciągnął z teczki ładnie zapakowane perfumy.
    - Tim, ja nie mogę, daj je Lisie.
    - Nie mogę dać ich Lisie.
   - Dlaczego?
   - Bo kupiłem je z myślą o tobie. Pasują do ciebie, na niej byłyby okropne. – patrzył na nią tym swoim szczerym wzrokiem, który miał za każdym razem kiedy mówił coś nie do końca normalnego.
   - Ale przecież to perfumy, zawsze będą pachniały tak samo. – jej wzrok był zupełnie pusty, nic nie wyrażał.
   - Nie. Perfumy odzwierciedlają to jaki jest człowiek. Wszystkie, które kupuje Lisa są mocne i mają ostry zapach. Te są delikatne, słodkie i świeże. Nie pasują do Lisy, nie mogę ich jej dać. – nie chciał mówić, że prawdziwym powodem jest to, że Smith nie jest już jego narzeczoną. Zerwał zaręczyny niedługo przed wylotem do Francji.
   - Myślisz, że jestem delikatna i słodka? – uśmiechnęła się lekko, ale on nie odpowiedział. Dalej patrzył na nią w ten sam sposób. – Dziękuję. – wzięła paczuszkę z jego rąk, a on odpalił samochód.
   - Nie mogę cię rozszyfrować. Jesteś bardzo zamknięty w sobie. Chciałabym, żebyś się czasem trochę otwierał. Wiem, że cię znam, może nie tak dobrze jak Lisa, ale znam, mimo, że nic o sobie nie mówisz.
Przez jakiś czas siedzieli w ciszy. Helenę to zaczynało drażnić, chciała, żeby odpowiedział. „Niech powie cokolwiek! Chociażby ‘spadaj’, ale niech się odezwie! – huczało jej w głowie.”
   - Znasz mnie lepiej niż ona. – w końcu przerwał milczenie.
   - Jakim cudem? Ona z tobą mieszka, a mnie mało o sobie mówisz.
   - Ale jak już mówię to słuchasz. Ona nigdy nie słucha. I nigdy nie widzi. Nic nie widzi.
   W końcu dotarli do hotelu, w którym mieli zarezerwowane pokoje. Obydwoje dostali bardzo drogie i bardzo piękne apartamenty z widokiem na panoramę cudownego Paryża.
   - Kocham to miasto. – powiedziała, kiedy stanęła przy przeszklonej ścianie w pokoju.
   - Tak, jest dosyć urodziwe.
   - Dosyć urodziwe? Spójrz! Jest przepiękne.
   - Wolę patrzeć na ciebie. – stał przez chwilę z poważną miną. Dostrzegł, że Helena ma łzy w oczach, kiedy skierowała twarz ku niemu. – O nie, proszę cię tylko nie… powiedziałem coś złego?
   - Nie. – pokręciła energicznie głową. – Zupełnie nic złego… - spojrzała w dół. – Ale wytłumacz mi… - nie odrywała oczu od podłogi. - …co ty właściwie do mnie czujesz. – dokończyła podnosząc wzrok na niego. – To znaczy, ty w ogóle coś do mnie czujesz, czy tylko ze mną flirtujesz?
   - Oczywiście, że czuję. Flirtować nawet nie potrafię. A co czuje? Na to pytanie chyba ci nie odpowiem, bo pierwszy raz w życiu doświadczam takiego uczucia, nie do końca wiem jak to nazwać. – kiedy skończył Helena kiwnęła głową ze zrozumieniem, po czym zrobiła krok ku niemu i delikatnie go pocałowała.
   - Dobra odpowiedź. – przerwała. Po chwili pocałowała go ponownie, tym razem dłużej. – Narobię ci kłopotów. - przerwała po raz kolejny.
   - Czemu cały czas przerywasz? – spytał lekko rozbawiony.
   - Nie wiem czy zauważyłeś, ale mam taki mały problem, że bardzo dużo mówię.
   - Zauważyłem. – pocałował ją w dłoń. – I nie martw się o moje kłopoty, bo jedynym prawdziwym jaki miałem była moja narzeczona.
   - No właśnie. – puściła jego rękę i podeszła do swojej walizki. – Masz narzeczoną... czekaj, a gdzie ona właściwie jest?
   - Pewnie gdzieś w Londynie.
   - Chwila, powiedziałeś „miałem” i „była”? Czemu mówisz w czasie przeszłym? – spojrzała na niego szeroko otwartymi oczami, dopiero teraz do niej dotarło to co dokładnie powiedział.
   - Rozstałem się z nią.
   - Co? – otworzyła usta ze zdumienia. – Kiedy?
   - Jakiś tydzień temu. – uśmiechnął się. – Nareszcie jestem wolny. Po tylu latach. – powiedział bardziej do siebie niż do niej.
   - O nie… o nie, o nie, o nie, znowu to zrobiłam. To przeze mnie, byliście ze sobą tyle lat i nagle ja się pojawiłam i wszystko zepsułam. Dlaczego ja zawsze muszę rozbijać związki? Nie mogę być normalna? – rzuciła się ciężko na łóżko i ukryła twarz w dłoniach.
   - Hej, przestań! Przecież to nie twoja wina. Chciałem się z nią rozstań. Od dawna o tym myślałem, ale nie miałem pretekstu. Sam sobie nie potrafiłem odpowiednio wytłumaczyć czemu chcę to zakończyć. Teraz wreszcie otrzymałem swój powód. – usiadł obok niej i objął ją ramieniem.
   - Musimy kupić ci koszulę. Obiecałeś mi, że będę mogła wybrać. – oparła głowę o jego klatkę piersiową.
   - Wiem, pamiętam. Po południu odwiedzimy kilka sklepów.
   - Ale naprawdę założysz to co wybiorę? – spojrzała na niego z cwaną miną.
   - Jeśli nie będzie różowa ani fioletowa i nie będzie miała falbanek, koronek i tego typu rzeczy to owszem, założę. – parsknął śmiechem.

***
   - Przymierz tą! Tak, ta mi się podoba. – dorwała niebieską, fikuśną koszulę, z śmiesznymi falbankami na rękawach.
   - O nie! – zaczął się śmiać. – Nawet nie ma mowy! Nie dam zrobić z siebie smerfa-geja z falbankami na rękawach.
   - Żartowałam. – spojrzała na niego kpiąco. – Ale warto było, strach w twoich oczach był bezcenny. Nie, a teraz na poważnie, idź do przebieralni. – wcisnęła mu w ręce koszulę w kolorze lekko zgniłej zieleni.
   - Dobra, tą ostatecznie mogę założyć.
Po kilku minutach byli już przed sklepem z zapakowaną koszulą.
   - Boże, co ja dla ciebie robię. – zaśmiał się.
   - Oj, przestań. Przecież jesteś ekscentrykiem. Właśnie o to chodzi w byciu ekscentrykiem.
   - A ty skąd wiesz?
   - Błagam cię, spójrz na mnie. To powinno wystarczyć jako odpowiedź.
   - W sumie racja. – zmierzył ją od góry do dołu. – A co zakładasz na samą premierę?
   - Mam czarną sukienkę.
   - Czarną? No bez żartów, będę wyglądał jak kretyn.
   - Tylko właśnie dlatego chcę, żebyś ty był kolorowy, bo ja będę cała na czarno, tylko buty mam purpurowe. Będziesz uroczo kontrastował.
   - Jaja sobie robisz? – parsknął śmiechem. – Ja uroczo? Nie rozśmieszaj mnie.
   - A śmiej się, śmiej. Ja się będę śmiała jak wieczorem założysz tę koszulę.
    - Mogłabyś mnie wspierać.
   - Wspieram. Tylko mentalnie.
   - A mogłabyś mniej mentalnie, a bardziej realnie?
   - Zastanowię się.
   - Helena… czy my jesteśmy właściwie parą?
   - Nie wiem. – spojrzała na niego z zaskoczeniem. – Przerażające, że w ogóle pytasz.
   - Pocałowałaś mnie dzisiaj. Dwa razy… a ja chyba powiedziałem, że cię kocham.
   - Nie wprost, ale chyba tak, chyba powiedziałeś. – zaśmiała się.
   - Powiedziałem. Uwierz mi na słowo.
   - Więc teraz mi powiedz, jesteśmy parą, czy dobrymi przyjaciółmi?
   - A jak byś wolała?
   - Chyba jeszcze nie mam zdania.
   - Poczekajmy, zobaczymy jak wyjdzie.
   - Ale naprawdę mnie kochasz? – spojrzała na niego badawczo.
   - Coś mi się wydaje, że prędzej czy później i tak będziemy parą.
   - Wiem, Timi, nie jestem ślepa. Właściwie to już zaczęłam planować kiedy oficjalnie przedstawię cię rodzicom jako mojego faceta.
   - I kiedy?
   - Jak wrócimy do Londynu. – uśmiechnęła się.
   - Czyli teoretycznie już jesteśmy parą.
   - Chyba tak… wiesz, skoro i tak mamy być to chyba lepiej prędzej niż później, nie?
   - Zgadzam się… tak mi się przypomniało jak Matilda pytała czy będę twoim mężem… powiedziałem jej, że nie, będzie zaskoczona.
   - A zamierzasz być moim mężem? – spojrzała na niego trochę dziwnie.
   - Zamierzam być twoim domem, czy mężem? Zobaczymy.
   - Dom jest chyba nawet pożyteczniejszy. – zażartowała. Była tak szczęśliwa. Miała pewność, że teraz już na pewno wszystko się ułoży, ona od dawna kochała go, a on ją, znali się rok, ale to wystarczyło, żeby się przekonać, iż są dla siebie stworzeni.

***
   - Łooł… wyglądasz fenomenalnie… ładna sukienka. – mierzył ją z zachwytem uważnym spojrzeniem. – I fryzura. Buty też. W ogóle cała jesteś ładna.
   - Dziękuję. – parsknęła śmiechem. – Masz ładną koszulę.
   - Wiem. Mam dobrą stylistkę.
   - Nie podlizuj się! Musimy iść, bo się spóźnimy. – wyszli przed hotel, a Tim nerwowo rozejrzał się dookoła. Zapomniał gdzie postawił samochód. Często o tym zapominał. Spojrzał na Helenę.
   - Co? – zapytała zaskoczona.
   - Nie wiem gdzie jest samochód.
   - Nie żartuj.
   - Nie, mówię serio, nie pamiętam gdzie go postawiłem.
   - No to świetnie.
   - Czekaj chwilę, przypomnę sobie… a ty może nie wiesz?
   - Skąd?
   - No wiesz, byłaś przy tym jak do parkowałem.
   - Przestań! Kobiety nigdy nie pamiętają takich rzeczy.
   - Wybacz, zapomniałem.
   - Zapomniałeś o czymś jeszcze?
   - Cholera!
   - Co znowu?
   - Kluczyki!
   - Kpisz?
   - Poczekaj, zaraz wracam.
   - Tak. – powiedziała sama do siebie po cichu, kiedy Burton wrócił do hotelu. – Fantastycznie. Świetnie. Genialnie. Jesteśmy parą od niespełna pięciu godzin, a czuję się jakbyśmy byli starym, dobrym małżeństwem.
Stała przed wejściem dobre dziesięć minut. „Gdzież on polazł do diaska?! Powinien już tu dawno być. Spóźnimy się, po prostu świetnie. Nienawidzę spóźnialstwa. Sama nigdy się nie spóźniam, ale jeśli tak będzie, to od dziś będę spóźniała się wszędzie. Tak to już jest jak wiążesz się z reżyserem kretynko. – myślała z wściekłością. – Czekam jeszcze pięć minut. Jak nie wróci to dzwonię po taksówkę i sama tam jadę.”
   - Jestem! – wybiegł zdyszany.
   - Tak szybko? Jak udało ci się wjechać windą aż na samą górę i zjechać TYLKO w 15 minut? Masz jakieś nadprzyrodzone moce czy co? Może …
    - Przestań! Proszę cię, tylko się nie kłóćmy… utknąłem w windzie, zacięła się. Razem z moją francuską psychofanką. Jakiś koszmar, prawie się rozpłakała jak mnie zobaczyła i wbiegła do windy, żeby poprosić o autograf, potem ta cholerna winda musiała się zaciąć. Akurat wtedy. Kierownik musiał zejść do piwnicy i zresetować zasilanie. – z wściekłością patrzył na swoje buty. Helena przez chwilę obserwowała go z wielkimi oczami, a potem wybuchła śmiechem. – Bawi cię to? – zapytał przenosząc na nią wzrok. – Nie ma w tym nic śmiesznego.
   - Przepraszam. – dusiła się śmiechem. – Po prostu byłam na ciebie wściekła, a teraz jak wyobraziłam sobie ciebie z tą psychofanką w tej windzie to nie wytrzymałam. – opanowała się. – Przepraszam. Naprawdę. Mój ty biedaku. – pogładziła dłonią jego policzek.
   - Ale w tej windzie, jak ona tak nawijała o tym, że będzie kiedyś moją żoną to przypomniałem sobie, gdzie zaparkowałem samochód.
   - Mówiła, że będzie twoją żoną? Niech ja ją tylko dorwę. – wrócił jej napad śmiechu.
   - Ha, ha, ha. – lekko się uśmiechnął. – A teraz chodźmy, bo się spóźnimy. – złapał ją za rękę i pociągnął w stronę samochodu.
***
   - Helena! Helena! Tim! Spójrzcie w prawo! – przekrzykiwali się, jeden przez drugiego, fotoreporterzy. Carter i Burton cierpliwie pozowali słuchając ich.
   - Dobrze, koniec, dziękujemy. – powiedział  w końcu Tim i, ku uldze Heleny, pokierował ją w stronę wejścia do dużego budynku, w którym miał odbyć się premierowy pokaz filmu.
   - Za ile się zaczyna?
   - Za dwadzieścia minut.
   - Och, to dobrze, muszę zapalić.
   - Myślałaś kiedyś, żeby rzucić?
   - Myśleć myślałam, ale próbować nie zamierzam. – zaczęła się śmiać.
   - To straszny nałóg.
   - Przeszkadza ci to, że palę? – uniosła brwi.
   - Nie… a właściwie to tak. Zabijasz się.
   - Błagam cię, nie rozśmieszaj mnie. Teraz mnie wkurzyłeś i jeszcze bardziej mam ochotę na papierosa, więc wybacz, ale się oddalę, żebyś nie musiał wdychać śmiercionośnego dymu. – odwróciła się na pięcie.
   - Czekaj! – krzyknął, kiedy była już parę metrów od niego, ale nie zatrzymała się, dalej szła szybko. Jednak nie trudno było mu ją dogonić, była niska, więc miała krótkie nóżki, przez co stawiała małe kroczki. Za to on był wysoki, a jego kroki były sprężyste i wręcz milowe, w porównaniu do jej.  Złapał ją za ramię i przyciągnął delikatnie do siebie. – Przepraszam.
   - Za co? – odwróciła się i spojrzała na niego z pogardą.
   - Za to, że już się czepiam. Nie przeszkadza mi to, naprawdę. Po prostu nie jestem szczególnym zwolennikiem nikotyny.
   - W takim razie odejdź, bo chcę zapalić.
   - No to pal, nie muszę odchodzić, nic mi nie będzie. – uśmiechnął się, a ona wyjęła z torebki paczkę papierosów i zapalniczkę. – Nie powiedziałaś czy przyjmujesz przeprosiny. – zauważył.
   - Bo jeszcze się zastanawiam czy przyjąć.
   - Tak myślałem. Żelazna kobieca logika. – zaśmiał się cicho.
   - Naśmiewasz się z kobiet?
   - Nie naśmiewam się. Tylko żartowałem… chyba zupełnie straciłaś humor, co?
   - Ty mi go zepsułeś. – patrzyła na niego z zawiścią paląc papierosa, ale po chwili jej spojrzenie złagodniało. Miał smutny, pełen skruchy, przepraszający wyraz twarzy i nerwowo wyginał palce u rąk. – Przestań. – złapała go za rękę. Nie lubiła kiedy ktoś tak robił.
    - Proszę cię, nie chcę, żebyś się na mnie wściekała i miała zły humor przez to, że palnąłem jakąś głupotę. Powiedz, że wybaczasz. – uśmiechnął się zabawnie. Lubiła, kiedy się tak uśmiechał,  zawsze ją to bawiło. Próbowała zatrzymać posępny wyraz twarzy, ale nie wytrzymała i przez chwilę na jej twarzy zabłysnęło zadowolenie, ale po chwili znowu zaczęła kontrolować mimikę i udawała obrażoną. – Uśmiechnęłaś się! – parsknął śmiechem. – Widziałem!
   - Przewidziało ci się.
   - Nie, nie, nie! Na pewno się uśmiechnęłaś, mnie nie oszukasz!
   - Wcale się nie uśmiechnęłam. – zgasiła papierosa i wyrzuciła do kosza.
   - A jednak!
   - Nie prawda! Przestań mi to wmawiać. – ciężko jej było powstrzymywać śmiech.
   - Jestem po czterdziestce, ale wzrok mam jeszcze dobry. – podszedł do niej, teraz dzieliło ich kilka milimetrów.
   - W takim razie coś sobie uroiłeś.
   - Nic sobie nie uroiłem. – nagle zaczął ją łaskotać. – Przyznaj, że się uśmiechnęłaś!
   - Nie ma mowy. – wyrywała się ze śmiechem.
   - Przyznaj się.
   - Nie! Tim, przestań!
   - Jak się przyznasz to przestanę.
   - Dobra! Uśmiechnęłam się!
   - Czemu się uśmiechnęłaś, skoro jesteś na mnie zła? – przestał i odwrócił ją do siebie przodem.
   - Bo lubię tą twoją minę. – odpowiedziała szybko i bez wahania.
   - Którą? Tą? – zademonstrował ten swój śmieszny wyraz twarzy.
   - Tak, dokładnie tą. – zaczęła się śmiać.
   - Czyli rozumiem, że przeprosiny przyjęte, tak?
   - No, powiedzmy.
   - Powiedzmy? – zrobił ruch, który oznaczał, że zaraz znów zacznie ją łaskotać.
   - Dobrze, dobrze! – odskoczyła od niego ze śmiechem. – Przyjęte.
   - No. I tak ma być.
   - I pewnie będzie. – podeszła do niego i objęła go w pasie.
   - Chodź, zaraz będzie się zaczynał film.
    Weszli na salę kinową, ich miejsca były obok Marka i Tima Rotha. Przywitali się z nimi i usiedli. Kurtyna się rozsunęła ,po czym zaczął się film. Siedzieli przez 10 minut oglądając po raz trzeci „Planetę Małp”.
   - Chce ci się to oglądać? – szepnął jej do ucha.
   - Nie. Robię to tylko dlatego, że to twój film, bo ogólnie to nie znoszę oglądać siebie na ekranie.
   - To chodź, pójdziemy się przejść. Wrócimy pod koniec. – wstali z foteli  starając się nie przeszkadzać innym i wyszli.
   - To gdzie idziemy?
   - Plac Zgody jest niedaleko.
   - Jaki romantyk. – spojrzała na niego podejrzliwie.
   - Tam jest pięknie wieczorami.
   - Skąd wiesz?
   - Z tego samego źródła co ty. – ruszyli w kierunku Placu.
   - Naprawdę? Ty też przyjeżdżałeś tu z Kennethem Branaghiem? – zaczęła się śmiać.
   - Dobra, z trochę innego źródła. – uśmiechnął się. – Dawno skończyłaś z Branaghiem?
   - Dwa lata temu.
   - To już sporo czasu… i co? Od tamtej pory jest sama?
   - Są tematy, których lepiej nie poruszać.
   - Jakaś tajemnica?
   - To nie tajemnica. – zastanawiała się przez chwilę. - Dobra, powiem ci. Po rozstaniu z Kenem poznałam Steva Martina. Nagrywaliśmy razem film i jakoś tak wyszło, że przez chwilę byliśmy parą. Nawet mi się oświadczył.
   - Żartujesz! I co?
   - Odmówiłam. No i się skończyło. Potem zadzwoniłeś z propozycją tego castingu…. Dalszą część historii już znasz. – więcej nie powiedziała. On też się nie odzywał, szli bez słowa, każde czekając, aż odezwie się drugie. Nie doczekali się, aż w końcu byli już na Placu Zgody. Dotarcie zajęło im około czterdziestu minut, więc nie mogli siedzieć tam  zbyt długo, ponieważ przed końcem filmu powinni wrócić na salę. Usiedli na przy fontannie.
   - Zdążyłam już zapomnieć jak piękne jest to miejsce. – rozejrzała się dookoła z zachwytem.
   - Tak, przepięknie. – nie patrzył jednak na krajobraz, ale na nią.
   - Mogłabym spędzić tak resztę życia.
   - Ja też. – wciąż nie odrywał od niej wzroku.
   - Coś się stało? – zorientowała się w końcu, że na nią patrzy.
   - Nie, nic… a może coś? Sam nie wiem.
   - Chyba nie rozumiem. – zmarszczyła brwi.
   - Pamiętasz jak któregoś razu pytałem cię, czy wyszłabyś za mnie, gdybym nie był z Lisą? – przytaknęła delikatnie, więc ciągnął dalej. – Nie jestem już z Lisą, wiesz o co chce…
   - Stop! Na miłość boską stop! Timi, przestań się spieszyć, bo za szybko dotrzesz do mety. – spojrzała na niego z mieszanką przerażenia i czułości.
   - Masz racje.  Tylko mam wrażenie, że mi uciekniesz, nie wiem czemu, ale jest we mnie jakiś dziwny, niewyjaśniony lęk, że to wszystko co się dzisiaj stało nie jest prawdą, a za chwilę się obudzę.
   - Ale ty nie śpisz. – uśmiechnęła się promiennie.
   - Skąd mogę mieć pewność?
   - Zaufaj mi.
   - Tak właśnie powiedziałabyś w moim śnie.
   - Tim… - przysunęła się bliżej niego i położyła dłoń na jego dłoni. - …gwarantuje ci to, że nie śpisz. Paryż jest prawdziwy, fontanna jest prawdziwa, ja jestem prawdziwa. – spojrzała mu w oczy. – Nigdzie nie ucieknę, ale ty też musisz być cierpliwy.
   - Na pewno nie uciekniesz? – posłał jej ciepły uśmiech, a ona pokiwała głową twierdząco. – I mam być cierpliwy? – przytaknęła. – A mogę cię pocałować? – w odpowiedzi przysunęła się do niego tak blisko, że ich nosy się stykały. Ich usta połączyły się na pięć sekund, później Helena zakończyła pocałunek i rzuciła mu się na szyję. Objął ją z zadowoleniem.
   - Musimy już iść. – powiedziała cicho.

   - Wiem. – wstali i objęci ruszyli w stronę miejsca premiery. Tim nie pamiętał kiedy ostatni raz czuł się tak fantastycznie, miał przy sobie kobietę swoich marzeń, swoją muzę, największą inspirację, a ona naprawdę coś do niego czuła i wcale nie zależało jej na jego sławie czy pieniądzach.    Nigdy nie był z kobietą, której na tym nie zależało.


                                            *Tim i Helena, 2001*

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz