poniedziałek, 2 września 2013

Rozdział 3
   - Cóż… więc to koniec?
   - Taki bieg rzeczy.
   - Szkoda, dobrze się bawiłem.
   - Jak my wszyscy, ta praca ma to do siebie, że po skończeniu  trudno rozstać się ze swoimi współpracownikami. – Helena zamknęła walizkę i uśmiechnęła się do Steva.
   - Tym bardziej jeśli się z nimi zaprzyjaźnisz. No nic, zobaczymy się jeszcze na premierze… To co teraz zamierzasz zrobić?
   - Prawdopodobnie zgaszę światło w garderobie i wrócę do domu.
   - Przestań, wiesz  o co pytam. – zaśmiał się.
   - Jak to co zamierzam? Zagram w następnym filmie, przecież jestem aktorką.
   - No tak, długo byś bez tego nie dała rady.
   - Uwielbiam tę pracę. A co, ty mógłbyś tak po prostu przestać grać?
   - Myślę, że nie miałbym z tym problemu.
    - Czyli nie jesteś urodzonym aktorem. – uśmiechnęła się najszerzej jak potrafiła.
    - Czyli próbujesz zasugerować, że ty jesteś? – spojrzał na nią  wesoło.
    - Nie wiem, sam odpowiedz sobie na to pytanie. – mrugnęła do niego okiem wychodząc z garderoby.
    - Jasne, że jesteś, zawsze ci to mówiłem. – powiedział cicho mając świadomość tego, że Helena nie usłyszy.
   Wyszła na ulicę poza planem i wyciągnęła telefon, żeby zadzwonić po taksówkę.
    - Podwieźć cię?
Helena podniosła wzrok. Dwa metry od niej, w mercedesie, siedział Richard D. Zanuck.
   - Co ty tu robisz? – uśmiechnęła się ruszając w jego stronę.
   - Słyszałem, że dzisiaj kończycie zdjęcia, więc postanowiłem wykorzystać okazję i pogadać z tobą o „Planecie Małp” w drodze do twojego domu.
   - Całkiem wiarygodne.
   - Wiem. – uśmiechnął się. – Wsiadaj.

***
   - Halo?
   - Cześć, Danny! Masz chwilę?
   - Tak, tak, chodzi o tą muzykę, prawda?
   - No właśnie, jest problem, mamy naprawdę mało czasu i potrzebowałbym tych utworów jednak trochę wcześniej.
   - Cholera… na kiedy dokładniej.
   - Do 16 lutego.
   - Nie ma szans, nie wyrobię się.
   -Przestań, nie zakładaj od razu najgorszego, jesteś fantastycznym kompozytorem, na pewno coś wymyślisz.
   - Słuchaj, może i jestem dobry, ale nie jestem cudotwórcą, Tim.
   - To co teraz?
   - Nie wiem, a kiedy ruszają zdjęcia?
   - Prawdopodobnie 25 stycznia.
   - Macie już całą obsadę?
   - Mniej więcej.
   - Mniej, czy więcej?
   - Nie wiem, pomiędzy.
Nastała cisza. Tim oparł skroń na dłoni i zaczął wpatrywać się w okno.
   - No to klapa. – westchnął ciężko Danny Elfman; wieloletni przyjaciel Tima i twórca muzyki w prawie wszystkich jego filmach.
   - Zobaczę, może uda mi się wybłagać u tych „z góry” przeniesienie premiery na trochę późniejszy termin, ale dużo czasu i tak nam nie dadzą.
   - A na kiedy ją ustalili?
   - Początek lipca, chyba 8, nie jestem pewny.
   - Nie ma co, idę przysiąść do fortepianu, może doznam jakiegoś olśnienia.
   - Jasne, do usłyszenia.
Odłożył słuchawkę i ukrył twarz w dłoniach.

***
   - Właśnie dlatego Tim jest załamany. – Richard mówił prowadząc samochód.
Helena patrzyła na niego ze współczuciem.
   - Pół roku to naprawdę niewiele. – odpowiedziała zwracając głowę w stronę okna.
   - Miejmy nadzieje, że wszystkich aktorów uzbieramy do końca stycznia… Tim jest bardzo wymagający, przebiera i przebiera, nie chce się zgodzić na nikogo, kto nie pasowałby do jego wizji. – spojrzał na nią. – Z nieba nam spadłaś, Helena, gdyby nie ty to Ari pewnie też byśmy jeszcze nie mieli.
   - Wcale nie spadłam, przecież Tim sam do mnie zadzwonił.
   - Naprawdę? O tym nie wiedziałem…Co ci powiedział?
   - Że przypominam małpę. – zaczęła się śmiać.
   - Ta jego bezpośredniość. – również nie mógł powstrzymać śmiechu. – Ale znając Tima mogę ci powiedzieć, że to był komplement.
   - Wiem, od początku uznałam to za komplement… no ile czasu można stać na światłach?
   - Wiesz, Helena, tak sobie pomyślałem, że ty naprawdę idealnie pasujesz do jego wizji. – uważnie się jej przyglądał. – Chyba można by było powiedzieć, że jesteś w jego typie.
   - Tak? To ciekawe, bo widziałam zdjęcia jego narzeczonej i nie wiem, czy zauważyłeś, ale należy do zupełnie innego „typu” niż ja. – powiedziała opuszczając głowę.
   - Lisa? – wybuchnął śmiechem. - Przestań… nigdy nie widziałem… takiej ilości… plastiku! – teraz już się prawie dusił.
   - Daj spokój, jest piękna.
   - Z mojego punktu widzenia to Tim musiał być pijany, kiedy się jej oświadczał.
   - Chyba jej nie lubisz, co?
   - A jak myślisz? – uśmiechnął się zadziornie. – Nikt jej nie lubi, zrozumiesz jak ją poznasz… tak swoją drogą to dobrze, że nie są małżeństwem. Jakby była jego żoną pewnie jeszcze bardziej by się panoszyła.
   - Dlaczego nie wzięli ślubu?
   - Nie wiem, Tima zapytaj. – spojrzał na nią z ironicznym uśmiechem.
   - Nawet tak nie żartuj, nie chcę wychodzić na wścibską, ich sprawa.
   - To czemu pytałaś? – zdecydowanie bawiła go ta „gra”.
   - Widzę, że wolisz wmawiać mi, iż coś mnie z  nim łączy, niż rozprawiać o filmie– trudno było odgadnąć czy bardziej ją to śmieszyło, czy irytowało.
   - Przepraszam… po prostu pomyślałem sobie, że lepiej byłoby, gdybyś to ty była na jej miejscu, zapomniałem tylko zapytać o zdanie ciebie samej.
   - Ja jeszcze chyba nawet nie mam do końca zdania na temat Tima.
   - A pierwsze wrażenie ? – uśmiechnął się promiennie.
   - Nie zrozum mnie źle…
   - Wal śmiało.
   - Myślę, że chyba coś z nim nie tak…
***
   Elena Bonham Carter stała, na schodach, pod domem swojej córki już 20 minut.
   - Nigdy jej nie ma, nigdy. – powiedziała sama do siebie, rozglądając się nerwowo. – Mogłaby chociaż odebrać telefon.
Podjechał samochód. ”Wreszcie!” – pomyślała. Jednak Helena siedziała w środku i w najlepsze gawędziła sobie z kierowcą. Elena zawsze była bardzo cierpliwa, jeśli chodzi o gadulstwo jej córki, przyzwyczaiła się do tego, jednak tym razem nie wytrzymała, ruszyła w stronę samochodu.
   - Masz przy sobie telefon? – powiedziała otwierając drzwi.
   - Mamo! – Helena aż podskoczyła. – Mam, chyba wyciszyłam.
   - Domyśliłam się. Dzwoniłam chyba z 15 razy!
   - Przepraszam cię Richard, lepiej będzie jak wpuszczę mamę do domu, bo jeszcze zacznie się rzucać. – zrobiła znaczącą minę, a Elena nie wyglądała na zadowoloną słowami córki.
   - Nie ma sprawy… pamiętaj, 25 styczna na planie!
   - Pamiętam, pamiętam.
   Razem z matką weszła do domu i powiesiła płaszcz.
   - Stałam pod domem wieczność!
   - Przepraszam, że pracuję.
   - Przestań, Helena. Chodzi o to, że było dużo łatwiej jak mieszkałaś ze mną i z ojcem.
   - Mamo. – posłała jej ciężkie spojrzenie. – Mam 34 lata, musiałam się w końcu wyprowadzić. – powiedziała wolno i wyraźnie.
   - Wiem, wiem. – matka się skrzywiła. – Po prostu szkoda, że… wiesz, minęło już tyle czasu, czasami zapominam, że już od dawna nie jesteście dziećmi.
   - Mieszkasz z tatą, nie wystarcza ci matkowania? – zażartowała.
   - Oj, to nie to samo… może i trzeba się nim czasem zająć jak dzieckiem, ale wciąż się wymądrza, wiesz, jak to on…
   - Jest inteligentny, więc może.
   - A ty nie jesteś?
   - Zawsze mówię, że umysł mam po nim. – uśmiechnęła się chytrze.
   - To czemu ty się mi nie wymądrzasz? – jak zwykle ją podpuszczała.
   - Bo ty jesteś psychologiem, jak będę się z tobą kłóciła to dostanę następne „kazanie” na temat tego, że trzeba mnie nauczyć jak kontrolować nerwy.
   - Całkiem niegłupie… – Elena z rozbawieniem spojrzała na córkę, zawsze podziwiała w niej to, że miała odpowiedź na wszystko, nawet, kiedy, zarówno jako jej matka jak i psycholog, starała się ją podejść. – … wyglądasz na zmęczoną, wszystko w porządku? – zapytała po chwili z troską.
   - Dla ciebie zawsze wyglądam na zmęczoną i zagłodzoną. – Helena spojrzała jej w oczy. – Wszystko OK… Naprawdę, mamo.
   - Martwię się, jesteś cały czas sama w tym wielkim domu.
   - Radzę sobie.
   - Oczywiście, że tak, oczywiście. – spojrzała w podłogę. – Ale nie jest ci trochę smutno?
   - Czasami jest, jak każdemu.
   - Tak, tylko, że większość ludzi ma wtedy pod ręką kogoś, dzięki któremu może poczuć się lepiej, a co ty robisz w takich sytuacjach, dziecko drogie?
   - Uciekam w pracę, jak każdy samotny człowiek. – uśmiechnęła się nalewając herbaty to filiżanek.
   - Kenneth był całkiem w porząd…
   - Mamo! – Helena uniosła głos. – Prosiłam cię już tyle razy, żebyś dała sobie spokój z Kennethem. Rozstałam się z nim i już się pogodziłam z tym faktem. Ty też powinnaś.
   - Ja wiem, ale ja tak bym chciała, że byś była szczęśliwa…
   - Będę. – powiedziała Helena stanowczo. – Zobaczysz, że jeszcze będę.
   - Kiedy?
   - Jak już będę to ci powiem.
   - Im później tym gorzej.
   - Skąd wiesz? Może u mnie działa to w odwrotną stronę?
   - Niemożliwe. Każdy wolałby być szczęśliwy szybciej.
   - A co jeśli moje szczęście jest wyznaczone na jakiś konkretny moment i będzie tak ogromne, że od razu wynagrodzi mi lata samotności? Nie chcę robić nic na siłę i z pośpiechu, bo to nie mogłoby być prawdziwe, tylko wymuszone… Chcę kochać i być kochana, ale potrzebuję do tego kogoś wyjątkowego, kogoś kto został przeznaczony tylko mnie. Może jestem marzycielką i nigdy nie dostanę tego czego oczekuję, ale wolę żyć wierząc, że w końcu odnajdę prawdziwą miłość, niż zostać sprowadzona na ziemię przez rzeczywistość, w której będę wmawiała sobie, że kocham kogoś z kim związałam się z samotności, a nie z miłości.
   - Masz racje, jesteś inteligentna. – Elena uśmiechnęła się ze łzami w oczach. – I do tego śliczna. Na pewno będziesz szczęśliwa. Musisz być. – przytuliła córkę najmocniej jak potrafiła. –Jesteś moim dzieckiem, nie ma nic czego byś nie pokonała… i jestem z ciebie bardzo dumna. Bardzo.
   - A ja zawsze byłam dumna z tego, że mogę być twoim dzieckiem. – łzy same napływały jej do oczu.


                  *Helena z mamą, Eleną Propper de Callejón, Oscary 1998*

     

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz