poniedziałek, 2 września 2013

Rozdział 4

   W Londynie po raz kolejny padał deszcz. „Standard – pomyślała Helena wychodząc do pracy – dziwić się, że Anglicy są zawsze w ponurych nastrojach”. Była godzina 4:00 rano, 25 stycznia, to miał być pierwszy dzień na planie „Planety Małp”. Żaden z aktorów nie był zadowolony, kiedy usłyszał, że ma przyjść tak wcześnie, ale czekały ich jeszcze charakteryzacje. Przez dwa tygodnie przed rozpoczęciem zdjęć wszyscy musieli uczęszczać do „Szkoły Małp”. To było dosyć dziwne doświadczenie, ale Helenie się podobało, mimo, że nie zdała testu końcowego. „Co za różnica. – myślała. – i tak już dostałam tę rolę”. Wsiadła do taksówki.

***
   - Cudowna pogoda! – zadowolony Tim zamykał drzwi od domu.
   -No rzeczywiście, szczególnie te fantastyczne szare chmury i mgła. – odpowiedziała sarkastycznie Lisa.
   - Taki urok Londynu.
   - Właśnie, nie rozumiem co my tu jeszcze robimy. Nie lubię Anglii.
   - A ja uwielbiam. Tak Anglie jak i Anglików.
   - Przestań, same gbury.
   - Moim zdaniem potrafią być bardzo interesujący.
   - Tak, w bardzo interesujący sposób opowiadają o parzeniu herbaty. – skomentowała wsiadając do samochodu.
Przez chwilę siedzieli w ciszy, a później Tim odpalił samochód. Był zmęczony jej wiecznym narzekaniem i sposobem w jaki traktuje wszystkich dookoła. Wydawało jej się, że jest od nich lepsza, chociaż nikt nigdy nie wiedział w czym.
   - Obiecaj mi. – powiedział ciężko.- Obiecaj, że będziesz miła na planie.
   - Spróbuję. – była wyraźnie urażona.
Resztę drogi przebyli w milczeniu.
***
    Helena siedziała przed lustrem.
    - Albo ta charakteryzacja jest genialna, albo ja naprawdę przypominam małpę. – zachichotała.
   - I jedno i drugie. – odpowiedział z uśmiechem Tim Roth, którym teraz zajmowali się charakteryzatorzy.
   - Powinnam uznać to za komplement?
   - Ja w twoją stronę potrafię kierować tylko komplementy, Helena.
   - Przypomnę ci to wtedy, kiedy będę wyglądała naprawdę źle. – zażartowała wychodząc z garderoby. – Och, przepraszam! – uderzyła kogoś drzwiami.
    - Nic się nie stało. – wybełkotał Burton poprawiając swoje okulary z niebieskimi szkłami.
Helena oniemiała: „Dlaczego zawsze muszę wpadać na kogoś na kogo chciałabym wpaść najmniej?” – pomyślała nerwowo. Tim dopiero teraz zorientował się od kogo dostał. Stał przez chwilę patrząc się na nią z wielkimi oczami i otwartymi ustami.
   - Chcę mieć z tobą dom. – wypalił niespodziewanie.
   - Słucham? – skrzywiła się lekko wybałuszając oczy. Mało brakowało, a wybuchłaby śmiechem.
   - No właśnie, powiedz co dokładniej miałeś na myśli, Tim. – Lisa dopiero teraz wyszła zza pleców narzeczonego.
   - Nieważne. – czmychnął obok Heleny najszybciej jak potrafił.
Wszedł do swojej garderoby, odwiesił płaszcz, usiadł na fotelu i wziął do ręki scenariusz, nerwowo mierzwiąc włosy.
   - Możesz mi, do cholery, powiedzieć co to miało znaczyć?! – Lisa z hukiem trzasnęła drzwiami.
   - Uspokój się.
   - Ja mam się uspokoić?! JA mam się uspokoić?! Nie, nie uspokoję się dopóki nie dowiem się co miałeś na myśli.
   - Nic nie miałem, ona po prostu idealnie pasuje do tej roli.
   - Mówiłeś, że nie chciała grać w tym filmie.
   - Nie, że nie chciała, tylko, że nie mogła.
   - W takim razie co tu robi?
   - Nie wiem, po prostu przyszła na casting, a my ją przyjęliśmy, daj sobie z tym spokój, za pół roku skończymy film i już nigdy jej nie zobaczysz.
Po tych słowach poczuł się nieswojo, ale Lisa najwyraźniej odpuściła, bo usiadła przed lustrem i zaczęła tuszować rzęsy. „Już nigdy jej nie zobaczę” – powtórzył w myślach wpatrując się w scenariusz.
   - O której zaczynamy zdjęcia? – odłożyła tusz.
   - O 8:00. Jeszcze niecała godzina.
   - Ja dzisiaj gram?
   - A masz charakteryzację? – Tim spojrzał na nią z drwiącym uśmiechem.
   - No nie… ale zawsze mogę zagrać po przerwie na lunch.
   - Nie, dzisiaj nie grasz.
Przez dłuższy czas siedzieli w ciszy. Tim zajął się drobnymi poprawkami w scenariuszu, żeby bardziej oddawał jego wizję, a Lisa, jak zwykle, zajęta była sobą samą i przeglądaniem się w lustrze.
   Przed 8:00 wszyscy byli już na swoich miejscach, a Tim omawiał z aktorami pierwszą scenę, którą mieli nagrać.
   - Mam nadzieję, że wszyscy wiedzą co mają robić? – zakończył.
   - Tak jest, panie reżyserze! – odpowiedzieli, żartobliwie, chórem aktorzy.
   - Helena! – Tim Roth odciągnął ją na bok. – Zdałaś ten test? Wiesz ten ze szkoły małp. – zapytał cicho.
   - Nie… - odpowiedziała niepewnie. – A ty?
   - No właśnie, cholera, też nie. Myślisz, że się połapią?
   - Nie no, co ty! Chyba, że będą sprawdzać dyplomy… - spojrzała na niego z udawanym przerażeniem.
   - Jasna cholera! Leżymy, wyrzucą nas!
   - Tim, żartowałam. – roześmiała się. – Tam nie było żadnych dyplomów. – spojrzała na niego przepraszająco.
   - Dzięki, Helena, wielkie dzięki, ty zawsze wiesz co powiedzieć. – jego ton był bardzo sarkastyczny.
   - Służę pomocą. – pokazała zęby w szerokim uśmiechu.
   - Swoją drogą, głupio wyglądamy, nie?
   - Nie, czemu? To całkiem fajne.
   - Wiesz co? Ty chyba naprawdę masz coś z tej małpy.
   - Wszyscy mi to mówią, więc pewnie tak.

***
W przerwie na lunch Helena wyszła razem z Timem i Markiem Wahlbergiem.
   - Dobra, to gdzie idziemy? – Mark spojrzał na towarzyszy.
   - Nie wiem, ale jestem głodny i zjadłbym sobie chińszczyznę, znacie jakąś dobrą restauracje?
   - Ty zawsze jesteś głodny, Tim. – skomentowała, trochę złośliwie, Helena. – Dziwne, że jeszcze jako tako trzymasz formę.
   - Ja ćwiczę! Patrz, przecież po mnie widać, jestem umięśniony.
   - No, jak na niecałe metr siedemdziesiąt. – Mark uśmiechnął się pod nosem, a Helena nie powstrzymała śmiechu.
   - A śmiejcie się, szczególnie ty, Hellie, przy swoim metr pięćdziesiąt pięć.
   - Metr pięćdziesiąt siedem! – spojrzała na niego z wyrzutem.
   - No, powiedzmy… Pamiętaj, że przy takim niskim wzroście trzeba pilnować wagi.
   - No wiesz?!
   - Nie martw się, Tim, zamówimy jej sałatkę. – odpowiedział rozbawiony Mark.
   - Jesteście wredni.
   - Nie jesteśmy! My po prostu się martwimy.
   - Takie kity to możesz wciskać swojej dziewczynie.
   - A ja nie mam dziewczyny. – Tim uśmiechnął się kpiąco.
   - W twoim przypadku, żonie. – skwitowała.
    - No stary, to cię zgasiła. – Mark poklepał go po plecach, a ten posłał mu ciężkie spojrzenie.
   W końcu trafili do chińskiej restauracji. Złożyli zamówienie i gawędzili czekając na jedzenie. Nagle drzwi się otworzyły i weszła Lisa Marie, a zaraz za nią Burton.
   - Fantastycznie. – westchnęła ciężko Helena opierając czoło na dłoni. – On mnie chyba śledzi. Jakby nie dosyć było, że to mój chwilowy szef.
   - Jak pech to pech. – roześmiał się Tim.
   - Ja już naprawdę nie mogę normalnie wyjść z domu, żeby go nie spotkać. To się robi irytujące. I jeszcze ta cała Lisa. Chodząca góra plastiku, która tylko wszystkich mierzy gardzącym spojrzeniem, albo niepotrzebnie się odzywa. No, żeby jeszcze miała coś mądrego do powiedzenia.
   - Oj, tak, ona zdecydowanie nie jest osobą, z którą chciałbym utknąć w windzie. Typowa zołza, zakochana w sobie, cały czas skupia się na własnych potrzebach, potrafi być miła i słodka po to, żeby tylko uśpić czyjąś czujność, a potem : bum! Znowu zamienia się w złośliwą, wredną jędze. Nie wiem co on w niej widzi.
   - A ja wiem, ale nie powiem tego na głos. – roześmiał się Mark.
   - Ty to jednak jeszcze dzieciak jesteś. – Tim potargał mu włosy.
   - Ile ty masz w ogóle lat? – Helena spojrzała na niego unosząc brwi.
  - Dwadzieścia dziewięć. – uśmiechnął się. – A teraz ty mi powiedz ile ty masz.
   - Cholera, nie powiem ci, przez ciebie poczułam się strasznie staro… ale chyba nie masz dzieci, nie?
   - Nie. – spojrzał na nią z lekkim zdziwieniem.
   - Kamień z serca. – zaśmiała się.
   - Ja za to mam, a co? – Tim spojrzał na nią pytająco.
   - Ty sobie możesz, jesteś ode mnie pięć lat starszy. – roześmiała się.
   - Aaaa, rozumiem, kompleks starej panny, tak?
   - Nie jestem starą panną, jestem singielką. Poza tym wcale nie jestem stara.
   - Młoda też nie jes… - nie zdążył dokończyć, bo dostał mocnego kopniaka w kostkę, pod stołem. – Ała! To boli. – powiedział krzywiąc się i śmiejąc jednocześnie.
   - Miało boleć. – uśmiechnęła się złośliwie. – Chyba o nas mówią.
   - Skąd wiesz?
   - Bo Lisie nikt nigdy nie powiedział, że jak się komuś obrabia tyłek to się na niego perfidnie nie patrzy.
   - Ładnie to ujęłaś.
   - Dzięki… Burton się odwrócił. Jezu, wstał, idzie do nas. – mówiła coraz ciszej.
   - Może się do nas przysiądziecie? – powiedział trochę się jąkając.
   - Nie możemy, już zamówiliśmy jedzenie na ten stolik. – powiedziała Helena najszybciej jak potrafiła.
   - Ach, oczywiście, przepraszam, że się narzuciłem.
   - Nie, nie narzuciłeś się… gdybyśmy jeszcze nie zamówili, to z wielką chęcią byśmy z wami usiedli. – Mark starał się ratować sytuację.
   - No nic, szkoda. – Tim Burton uśmiechnął się delikatnie i wrócił do swojego stolika.
   - Szybko zainterweniowaliście. Dzięki Bogu… - Tim Roth uśmiechnął się do nich.
   - Z samym Timem jeszcze zdecydowałbym się usiąść, ale nie z nią.
   - No nie wiem, on jest trochę… inny, nie sądzicie? – Helena spojrzała na nich lekko unosząc brwi.
   - Jest specyficzny, ale ja tam go lubię.
   - Ja niby też nic do niego nie mam, jednak jest w nim coś co mnie niepokoi.
   - Oj, przesadzasz.
   - Nie przesadzam, po prostu nie wiem jak się przy nim zachować.
   - Z czasem przywykniesz.
   - Mam nadzieję, będę musiała pracować z nim przez kolejne pół roku.

                                                                     *Planeta Małp, 2001*

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz