Rozdział 7
Helena otworzyła oczy. Strasznie bolała ją głowa, niewiele
pamiętała z poprzedniego wieczoru, ale wiedziała, że prosiła Tima, żeby został.
„Już 12, pewnie wyszedł. – pomyślała – Co miałby tu robić sam tyle czasu.” Z
trudem podniosła się i narzuciła szlafrok. Spojrzała w lustro, zobaczyła swoje
zmęczone oblicze z podkrążonymi oczami i twarzą jeszcze bledszą niż zwykle. Nie
wiedziała nawet, że może być jeszcze bledsza. Zeszła na dół i otworzyła drzwi
od kuchni. Przez chwilę myślała, że ma omamy, ale po chwili zorientowała się,
że Tim Burton naprawdę robi naleśniki w jej kuchni.
- Cześć. –
uśmiechnął się delikatnie. – Bardzo skacowana?
- Nie wyobrażasz
sobie nawet… powiem ci, że mnie zaskoczyłeś. – usiadła przy stole.
- Tak? Czym?
- Tym, że tutaj
jesteś.
- Powiedziałaś,
żebym nawet nie próbował się wymykać, więc jestem. – zaśmiał się.
- Nie sądziłam, że
aż tak bardzo się przejmiesz.
- Ja wszystko biorę
śmiertelnie poważnie. – spojrzał na nią.
- Zapamiętam.
To z czym te naleśniki?
- To zależy
co lubisz.
- Ciebie
lubię. – wymsknęło jej się.
- Naprawdę? –
zapytał radośnie.
- Nie wierzę,
że powiedziałam to na głos. – oparła czoło na dłoni.
- A ja cieszę
się, że powiedziałaś to na głos. – postawił talerz z naleśnikami na stole.
- To z czym w
końcu są ? – spojrzała na niego niepewnie spode łba.
- Z czekoladą
i truskawkami.
- Boże,
zamieszkaj u mnie. – roześmiała się.
- Gdybym
tylko mógł. – uśmiechnął się i usiadł przy stole.
Po 10
minutach obydwoje siedzieli już najedzeni do syta i rozprawiali o poprzednim
wieczorze. Tim streścił jej to co robiła i mówiła po pijanemu, a ona nie mogła
powstrzymać śmiechu.
- … i na
dodatek cały czas flirtowałaś z Timem Rothem…
- Poważnie? –
po raz kolejny wybuchła śmiechem.
- No tak,
jego żona pewnie nie byłaby zadowolona.
- Musiałam
być nieźle wstawiona, nawet nic nie pamiętam, urwał mi się film… ale wiem mniej
więcej co się działo jak mnie przywiozłeś. Wtedy już chyba zaczynałam
trzeźwieć. – uśmiechnęła się.
- Tak? Nie
zauważyłem, żebyś trzeźwiała. Nie pamiętałaś gdzie masz sypialnie.
- Ale sobie
poradziłeś. – spojrzała na niego znacząco.
- Tak… tak. –
zmieszał się.
- Przestań. –
roześmiała się. – Krępujesz się?
- Nie, nie,
ja…
-
Przepraszam, przeze mnie poczułeś się niezręcznie. – wyraźnie posmutniała.
- Nie bądź
śmieszna, ja właśnie przy tobie czuje się fantastycznie. – spojrzał jej w oczy.
Helena już
nic nie powiedziała. „To nie jest normalne. – huczało jej w głowie. – Nie mogę
go kochać, znam go od pół roku. Poza tym ma narzeczoną!”. Jednak on dalej siedział i patrzył jej w
oczy, nie mogła tego znieść, odwróciła wzrok.
- Pójdę się
ubrać. – wstała i wyszła z kuchni.
Tim spojrzał w okno. Musiał jej to powiedzieć, wreszcie
mu ulżyło. Sam nie rozumiał tego jak bardzo ją uwielbiał. Miał wrażenie, że zna
ją od zawsze. Wstał, wziął płaszcz i wyszedł. Pomyślał, że tak będzie lepiej.
Helena usłyszała trzaśnięcie drzwiami.
- Tim? –
wyszła z sypiali już ubrana. – Tim, jesteś?
Zeszła na dół i sprawdziła wszystkie pokoje. „Cholera! –
pomyślała z żalem. – Nie chciałam, żeby wychodził.” Stwierdziła, że do niego
zadzwoni, ale nie odbierał. Była wściekła sama na siebie, nie chciała, żeby tak
wyszło, nie powinna się tak zachować. Szkoda, że dopiero teraz o tym pomyślała,
najłatwiej być mądrym wtedy, kiedy jest za późno.
***
Tim miał wyciszony telefon, nie słyszał jak dzwonił. Kiedy
dotarł do domu samochód Lisy stał na podjeździe. „Jak to? Miała wrócić za
tydzień – przemknęło mu przez myśl.”
- Gdzie ty się
szwendasz? – przywitała go w drzwiach.
- Byłem na tej
imprezie z okazji zakończenia…
- Do 12 w południe?
- Yyyyy…zatrzymałem
się u z Markiem u Tima Rotha.
- U Tima? – Lisa
zrobiła wielkie oczy, a później jej brwi groźnie się zmarszczyły. – To ciekawe.
– wycedziła. – Dzwoniłam do niego… i do Marka też i nie było cię ani z jednym
ani z drugim. – podeszła o trzy kroki bliżej. – Za to dowiedziałam się, że
odwoziłeś ją do domu. To jak przyznasz się, czy mam dzwonić jeszcze do innych?
- Tak, odwoził… - w
tym momencie dostał w twarz z otwartej dłoni.
- ZOSTAŁEŚ U NIEJ NA
NOC TY SZUJO!!
- Tak, zostałem, bo
była kompletnie pijana i nie chciałem zostawiać jej samej! I przestań się
drzeć, do cholery.
- Aż tak było ci
szkoda ją zostawiać, że wskoczyłeś jej do łóżka, tak?!
- Nie spałem z nią.
- Racja, na pewno
nie spałeś tej nocy. – patrzyła na niego z czystą nienawiścią.
- Owszem, spałem. Na
fotelu. I przestań mi wmawiać coś czego nie było.
- Jak to na fotelu,
o czym ty mówisz?
- Normalnie,
położyłem ją, przykryłem kocem i chciałem wyjść, ale poprosiła, żebym usiadł i
został.
- A ty tak po prostu
się zgodziłeś.
- Tak.
- Śmieszne. Mnie
nigdy nie słuchasz.
- Przestań, nie zdradziłem
cię więc się uspokój.
- Tylko czemu
siedziałeś tam tak długo?
- Czekałem, aż się
obudzi. Wróciliśmy o 4 nad ranem, więc wstała późno.
- Nienawidzę zdziry.
- Wiem, ale uspokój
się już. Ja idę wziąć prysznic… czekaj, ale dlaczego ty właściwie wróciłaś
wcześniej? – nie odpowiedziała, tylko spojrzała się na niego z lekkim
zmieszaniem. – Dowiedziałaś się wcześniej, tak? Dzwoniłaś do nich, żeby mnie
pilnować, a jak się dowiedziałaś, że odjechałem razem z nią to postanowiłaś
wrócić? Zaczyna mnie to wkurzać! Pilnujesz mnie na każdym kroku, co to jest za
związek w ogóle?!
- Boże, Tim, ty
krzyczysz… nigdy nie krzyczałeś. – patrzyła na niego z wyraźnym zaskoczeniem.
***
Helena nie widziała
Burtona ponad dwa miesiące. Odkąd wtedy wyszedł nie mieli ze sobą żadnego
kontaktu. „Nie odbierał telefonu, na pewno nie chce ze mną rozmawiać. – myślała
z goryczą – Może bym zadzwoniła jeszcze raz…? Nie, nie, nie będę się narzucać,
jeśli miałby taką ochotę to sam by zadzwonił.” Trochę obawiała się tego jak
będzie wyglądało ich spotkanie na premierze „Planety Małp”, która miała być już
w przyszłym tygodniu. „Na dodatek będzie
tam Lisa, nie będziemy mogli nawet porozmawiać. – negatywne myśli kołowały jej
w głowie.” Aż podskoczyła, kiedy zadzwonił domofon.
- Tak, słucham?
- Część, Hellie,
przyszliśmy cię odwiedzić. – Thomas Bonham Carter stał pod furtką ze swoimi
dziećmi : jedenastoletnim Fredem, dziewięcioletnią Rosie i trzyletnią Matildą
- Och! Wchodźcie! –
wpuściła ich, uwielbiała dzieci swoich braci, traktowała je jak swoje.
- Ciociu! – Rosie
objęła ją, kiedy otworzyła im drzwi.
- Cześć, słoneczko.
– pocałowała ją w czoło. – A ty co? – zwróciła się do Freda. – Myślisz, że jak
masz jedenaście lat, to już nie musisz witać się z ciotką? Chodź tu szybko! –
po jej słowach zrezygnowany, ale wesoły chłopiec pocałował ją w policzek.
- Ja też muszę cię
przytulać albo całować? – Tom spojrzał na nią z rozbawieniem.
- Nie, wolałabym
nie. – roześmiała się. – A gdzie jest
moja kruszynka? – zza ojca wyszła mała Matilda ze łzami w oczach. – Ojej! Co
się stało? – wzięła ją na ręce.
- Tata nie chciał
kupić mi misia. – odpowiedziała dziewczynka robiąc ponownie minę do płaczu.
- Powiesz mi jakiego
i ja ci kupię. – uściskała ją mocno.
- Helena! Przestań
rozpuszczać moje dzieci, proszę cię.
- Nie przesadzaj,
potraktujmy to jako prezent z okazji… z okazji premiery mojego nowego filmu.
- No, teraz to
wymyśliłaś.
- Nie czepiaj się i
nie stój w drzwiach, tylko wchodź. – odsunęła się. – A misia dostaniesz. –
powiedziała na ucho Matildzie, która momentalnie się rozpogodziła. – Ona jest
zupełnie jak ja, kiedy byłam dzieckiem . – powiedziała już głośniej.
- Wiem i właśnie to
mnie przeraża. – odburknął Tom.
- Przestań, byłam urocza.
- I mistrzynią
wymuszania.
- To jest zaleta, a
nie wada.
- To zależy z której
strony patrzysz.
- No z mojej.
- Ja też potrafię
wymuszać! – Rosie wyszczerzyła zęby, zawsze chciała być jak Helena, uwielbiała
ją.
- Dziewczynki w
naszej rodzinie chyba mają to we krwi. – ciotka mrugnęła do niej okiem. – Swoją
drogą, Tom, jeśli twoje dzieci są do mnie takie podobne to przerażająca jest
myśl jakie byłyby moje.
- Tego nie wiem.
- I pewnie już się
nie dowiesz. – posłała mu wymuszony uśmiech.
- Daj spokój. Od
razu zakładasz najgorsze, może jeszcze będziesz je miała.
- Tak? To najpierw
znajdź mi męża.
- A co ja mogę? Sama
musisz znaleźć, może jest bliżej niż myślisz.
- Kpisz sobie ze
mnie?
- Nie, mówię całkiem
poważnie.
- Cholera, a
wolałabym, żebyś żartował.
***
- W co ja mam się
ubrać na premierę? – Lisa wyrzucała wszystko z szafy.
- Masz tyle
sukienek, wybierz coś.
- Żadna się nie
nadaje.
- A ta? – Tim
chwycił czarno-złotą, skąpą kreację. – Miałaś ją na premierze „Jeźdźca bez
Głowy”.
- No właśnie, już ją
miałam. Czy ty naprawdę myślisz, że poszłabym w tej samej sukience na dwie
premiery z odstępem 2 lat?
- A co w tym złego?
To praktyczne. Po co kupować sukienkę na jeden raz?
- Och, ty tego nie
zrozumiesz.
- I większość
normalnych ludzi pewnie też nie…
- Widziałeś kiedyś
aktorkę, która pojawia się publicznie dwa razy w tej samej kiecce?
- Nie, ale aktorki
nie są normalne, tylko rozpuszczone.
- Dobrze wiedzieć co
o mnie myślisz.
- A zaprzeczysz? –
rzucił się ciężko na łóżko.
- Mógłbyś czasami
ugryźć się w język, wiesz?
- A dlaczego? Znamy
się już za dobrze, żebym miał powstrzymywać się od złośliwych uwag. –
uśmiechnął się trochę wrednie, a Lisa wyszła z sypialni z wściekłą miną. – A
idź sobie, idź... – powiedział cicho.
- Wiesz co? Mam
dosyć tego twojego marudzenia! – krzyknęła z przedpokoju.
- A wiesz czego ja
mam dosyć? Lisy Marie Smith, o tak, właśnie, MAM CIĘ DOŚĆ OD CONAJMNIEJ PIĘCIU
LAT.
- Ty dupku!
- Odwal się ode
mnie, OK?! – uniósł się na chwilę, a później znowu opadł na łóżko.
Jeszcze przez parę minut leżał, a później wstał i zszedł na
dół. Usiadł w przedsionku, żeby założyć buty.
- Wybierasz się
gdzieś? – oparła się o ścianę.
- Owszem. Idę
odwiedzić Helenę.
- Słucham? Możesz
powtórzyć? Bo chyba się przesłyszałam.
- Dobrze usłyszałaś.
– wstał i wyszedł.
- Wracaj tu
natychmiast! – stanęła w drzwiach. – Jeśli teraz pojedziesz, to możesz nie
wracać! – krzyczała tak głośno, że ciekawscy sąsiedzi pojawili się w oknach.
- To akurat jest
MÓJ dom, a ty tu tylko mieszkasz. – odpowiedział otwierając drzwi od samochodu.
– I przestań się wydzierać, bo ludzie patrzą. – wsiadł i odjechał.
Smith z pogardą spojrzała na sąsiadkę, która mieszkała
najbliżej.
- I co się gapisz?!
– krzyknęła po czym trzasnęła drzwiami.
***
- … w każdym
bądź razie, chcę żebyście ze mną poszli na tą premierę.
- My, to
znaczy kto?
- Ty, Edward,
rodzice…
- Dzieci też?
- Jeśli będą
chciały.
- Ja jestem na tak, gadaj z resztą.
- Mama się zgodziła,
tata chyba nie ma wyjścia, a do Edwarda już dzwonię. – poszła po telefon. – No
cześć! – Helena włączyła na głośnomówiący.
- No witam! – Edward
się roześmiał. – A cóż to się stało, że moja popularna siostra do mnie dzwoni?
- No wiesz? Przecież
często do ciebie dzwonię.
- Tak, jak wróciłaś
z Australii, to też zadzwoniłaś, prawda?
- Jej, jaki ty
jesteś pamiętliwy… Dobra, nieważne, dzwonię, bo…
- Wiedziałem, że
masz jakiś konkretny powód! Bezinteresownie nie dzwonisz nigdy…
- Przymknij się i
daj jej dokończyć. – Thomas nachylił się do słuchawki.
- Ty też tam jesteś?
Kto jeszcze?
- My! – krzyknęły chórem dzieci.
- Mnie nikt nie
zaprosił…
- Jaki z ciebie
zrzęda. – westchnęła Helena. – Ale daj mi powiedzieć.
- Mów.
- Idziesz na
premierę we wtorek?
- Idę. – jego ton
się zmienił na wesoły. – Przynajmniej dzwonisz z jakiegoś miłego powodu, a nie,
że wychodzisz za mąż czy coś. – parsknął śmiechem.
- Jesteś
beznadziejny. – Thomas przetarł dłonią twarz. – Dopiero co przekonałem ją, że
jeszcze będzie miała rodzinę, a ty tu z takimi…
- Nie wiedziałem. –
powstrzymywał śmiech. – Wybacz, siostra.
- Dobra czyli… -
zadzwonił domofon. – Poczekaj chwilę...
- Ja otworzę! –
wyrwała się Rosie.
- OK... W każdym razie
idziesz, tak?
- No mówiłem, że
tak.
- Czyli cała rodzina
będzie.
- Jak na wigilii. –
Edward znowu żartował.
- Och, błagam cię.
- No co? Wigilia to jedyny dzień w roku, kiedy
spotykamy się wszyscy razem, bo ty akurat nie pracujesz.
- Przyszedł jakiś
śmieszny pan! – dobiegł ich głos Rosie z przedpokoju. – Dzień dobry!
- Jaki śmieszny pan?
– Helena zmarszczyła brwi, po czym szybko ruszyła w stronę drzwi.
- Dzień dobry! Ale z
ciebie urocza dziewczynka. – usłyszała znajomy głos, a po chwili go zobaczyła.
- Tim!
- Cześć. –
uśmiechnął się. – To chyba nie jest twoja…?
- Nie! To Rosie,
moja bratanica.
- Podobna do ciebie.
- Wszyscy tak mówią.
– Helena spojrzała radośnie na dziewczynkę, a później znowu przeniosła wzrok na
Tima.
- Szacunek za „…
Nożycorękiego” mistrzu. – Thomas pojawił się za Heleną i wyciągnął rękę do
Tima.
- Dziękuję bardzo. –
Tim potrząsnął jego dłonią.
- Jestem Tom, brat
Heleny i tata tej uroczej istotki. – tu wskazał na Rosie. – Mam jeszcze jedną
taką i jednego demona. – uśmiechnął się promiennie.
- To gratuluje,
zawsze chciałem mieć troje dzieci, nie mam ani jednego. – zmusił się do
uśmiechu.
- To może my już
pójdziemy, Hellie. – Thomas zaczął ubierać buty.
- Jeszcze nie! –
mała Matilda wybiegła z kuchni uwiesiła się Helenie na ręce.
- Rozumiem, że to ta
druga urocza istotka. – Burton spojrzał czule na trzylatkę.
- Tak jest. – Helena
podniosła ją. – To jest nasza Matilda.
- Cześć. – Tim
wyciągnął rękę do niej rękę, a mała od razu ją chwyciła.
- Mogę okulary? –
wyszczebiotała.
- Tak, pewnie. –
zdjął je i podał dziecku. – Ale mi je oddasz, prawda?
- Tak, ale zaraz. –
dziewczynka wesoło przekładała z rączki do rączki chwilowy obiekt
zainteresowania.
- Musimy iść, kochanie, oddaj panu.
- Nie chcę iść!
- Trzeba i nie
marudź. – wyjął jej z rączki okulary i oddał Timowi.
- Nie! – zrobiła
minę do płaczu.
- Bądź grzeczna,
proszę cię. – zabrał ją Helenie, a Matilda zaczęła płakać.
- Im szybciej
wyjdziemy tym lepiej. – pocałował Helenę w policzek. – Pa Hellie, do widzenia
Tim.
- Pa ciociu! – Rosie
i Fred pomachali jej.
-Ale przyjedźcie
niedługo znowu!
- Przyjedziemy.
–odpowiedział z uśmiechem Fred po czym zamknął drzwi.
- Kawy, herbaty? –
spojrzała na Tima.
- Herbaty proszę.
- Chodź do kuchni.
Tim usiadł przy stole, a Helena zaczęło grzebać w szafkach.
- Owocowa czy Earl
Grey?
- Earl Grey… ile ona
ma lat?
- Kto?
- Matilda.
- Ach, trzy. –
uśmiechnęła się sama do siebie.
- Fantastyczna…
zawsze chciałem mieć córeczkę.
- Mówiłeś Lisie?
- Ona nie lubi maluchów,
po 4 latach związku powiedziała mi, że ich nie chce.
- Pocieszy cię fakt,
że ja też zawsze chciałam mieć? – spojrzała na niego smutnymi oczami.
- Nie, bo wiem, że
byłabyś fantastyczną matką. Te dzieciaki cię uwielbiają.
- Mówią, że jestem
ich drugą mamą. – zaśmiała się.
- Ty jeszcze masz
szanse na… ja jestem po czterdziestce, a moja narzeczona najchętniej wybiłaby
wszystkie dzieci jakie chodzą po ziemi.
- Straszne. –
spojrzała na niego z współczuciem. – I wątpię, że mam szanse, mnie też niedługo
stuknie czterdziestka, a kandydata na
męża jak nie ma, tak nie ma.
- Wyszłabyś za mnie?
- Słucham?
- Jeśli poznałabyś
mnie, a ja nie byłbym z Lisą… zostałabyś moją żoną?
Helena patrzyła na niego oniemiała. Spojrzała mu w oczy i nie
potrzebowała już ani chwili do namysłu.
- Tak. Zostałabym. –
powiedziała patrząc mu w oczy. – Ale kiedy się spotkaliśmy już byłeś zaręczony.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz